KOCHANI i WSPANIALI LUDZIE!! :) Witamy po dłuższej przerwie... :)!!  Dziękujemy bardzo bardzo mocno za trzecią już zbiórkę! I ciągłe oraz dalsze trzymanie kciuków! W ciężkich chwilach czuć to wsparcie i wtedy jest dużo lepiej :)

Wielkimi krokami zbliża się 80ty i 90ty dzień wyprawy. Nic nie zapowiada, żebyśmy zmieścili się w 100tce.
Według Carla Gabla do końca lutego ma nie być żadnego dłuższego okna pogodowego jak dwa dni. Z czego żaden z tych dwóch dni nie będzie spełniał "norm europejskich", czyli wiatru poniżej 30-50 km/h na wysokości od 6000 do 8125. Natomiast lokalesi powiadają, że zawsze w marcu są ogromne opady śniegu.

Zimowa wyprawa na Nanga Parbat

Zimowa wyprawa na Nanga Parbat

My nie tylko trwamy!, ale walczymy i będziemy walczyć! Walczymy i możemy obiecać jedno: Podejdziemy uczciwie do sprawy i nie wyjedziemy stąd wcześniej dopóki pozwolenie i wizy nam się nie skończą. Chyba, że, czego sobie bardzo mocno życzymy, zdobędziemy NANGE PARBAT wcześniej. Szanse małe, ale cały czas próbujemy i wykorzystujemy każde możliwe polepszenie pogody. Nawet nie okno pogodowe, bo z tymi tutaj ciężko, ale najmniejszy lufcik.


Co u nas?:) trochę się działo ostatnimi czasy. Na pewno nie możemy narzekać na brak przygód (czyt. problemów).
Do tych co były w PINDI...czyli prawie dwutygodniowe oczekiwanie na pozwolenie, potem nakaz wzięcia serwisu "PINDI TO PINDI"....
...Doszedł jeszcze problem WIZ...a dokładniej ich brak. Niestety wszystko ma związek z czerwcowym zamachem. W warszawskiej Ambasadzie Pakistanu nie chciano nam wydać wiz na 3 miesiące. Tak jak DZIKOWI w Irlandii. Tak jak wcześniej i w Polsce. Nie wiemy dlaczego? Nic nie pomogły nasze tłumaczenia i prośby.
Zakładaliśmy możliwość, że ciężko będzie się wyrobić w 60 dni. Dlatego jeszcze przed opuszczeniem Rawalpindi każdy z nas był u fotografa by zrobić zdjęcia do przedłużenia wiz. Napisaliśmy upoważnienie, wypełniliśmy jakieś tam dokumenty i wraz z fotografiami zostawiliśmy SzerBasowi. Bardzo dziękujemy szczególnie naszemu Ambasadorowi i Konsulowi. W czasie wizyty w Ambasadzie rozmawialiśmy o naszych wizach i dostaliśmy zapewnienie, że pomogą we wszelkich formalnościach, gdyby zaistniała taka potrzeba. Pan Konsul zrobił nawet ksera naszych paszportów. Dziękujemy za zaangażowanie.

Rozmowy w kuchni

Rozmowy w kuchni

Gdy zbliżał się koniec wiz, ponad tydzień przed ich wygaśnięciem podejmujemy kroki by je przedłużyć. Wykonujemy telefon najpierw do naszej Ambasady potem kolejno do naszej agencji, Szerbasa i Abdula Hamida(oficera łącznikowego). Następnego dnia nasz kucharz Gani bierze paszporty i jedzie do Chilas. Abdul Gani był bardzo, ale bardzo chętny by nam pomóc. W dużej mierze dlatego, że dzięki tej operacji będzie mógł, po drodze oczywiście zajechać do domu. Zobaczyć żonę i dzieci:). Przede wszystkim żonę, czego nie ukrywał:p. Tam przekazuje paszporty komuś jadącemu do Islamabadu, bezpośrednio do naszej agencji.
Po ponad tygodniu(gdy już termin wiz minął) kucharz wraca i mówi, że policjanci zatrzymali Abdula Hamida w Rupal celem wyjaśnienia. Zatrzymali, bowiem przełożeni policjantów byli "bystrzejsi" i wysłali za nami "list gończy" by ściągnąć nas do ASTORE celem sprawdzenia paszportów:) Na szczęście przyszli Ci sami, którzy wyjedli z apteczki wyprawowej gripexy, apapy, paracetamole, ibupromy i innej maści leki na przeziębienie tego typu. Mając takie "znajomości", ustaliliśmy wygodną wersję dla wszystkich. Brzmiała ona, że jesteśmy wysoko, bardzo wysoko w górach. Przecież nie będą nas łapać na 6000 czy 7000 m n.p.m. :)Ale jak to było z wizami...dalej w relacji...

Skończył się także nasz serwis. Nasza "umowa o dzieło" opiewała na kwote 10.300$ i tylko na dwa miesiące - od 10 grudnia do 10 lutego. Dziś jest 16 luty... Przyjdzie Abdul...pogadamy...jak to się mówiło...tak...na kreskę...ciśniemy dalej...
póki co czekamy na Abdula i paszporty(ciekawe do kiedy zostały przedłużone wizy?)

Zostały również zlikwidowane.....przepraszam...tymczasowo(!) zawieszone wszystkie połączenia "naszych" linii lotniczych z Pakistanu do Anglii i odwrotnie. Mamy bilety(tzn. teraz to już papier), mamy też samochód w Manchesterze u Rafała pod domem(dzięki Rafale!!), a nie mamy połączenia do Manchesteru! Ale co tam...nikt nie myśli jeszcze o powrocie....
Pieniądze zostaną zwrócone (oby!), ale obecnie kupno biletu w jedną stronę na marzec będzie kosztował co najmniej tyle co nasze bilet w dwie strony...
Póki co o tym nie myślimy...bo do powrotu jeszcze daleko... na razie jedyne nasze zmartwienie to NANGA PARBAT.... a dokładniej 8125 m n.p.m.

Jeżeli nie wyrobimy się do końca lutego, a na to się raczej nie zapowiada, będzie kolejne zmartwienie... Dokładnie na dzień kobiet, na Dzika urodziny wygasa nasze pozwolenie na zdobywanie góry...no cóż...najwyżej będziemy "wysoko w górach":)

Poza tymi przygodami nie spotkało nas nic ciekawego...:) Jednak zaraz ma przyjść nasz oficer łącznikowy, ale lepiej można by go było nazwać "posłańcem złych wiadomości". Jeszcze chyba ani razu nie przyniósł dobrej nowiny, tak jak i COLI z resztą:)

Nasz system solarny

Nasz system solarny

DROGA:

C1A (5500 m n.p.m) - DEPOZYT (5850 m n.p.m.)
Teraz już maksymalnie 2 godziny. Śnieżno-lodowy kuluar.
Nachylenie 60-70 stopni. Cały odcinek zaporęczowany - prawie 500 metrów lin. Wcześniej pisałem, że ostatnie 150 metrów, nawet łojenie rakami z potężnymi przednimi zębami sprawiało trudności. Teraz, gdy napadało całkiem sporo śniegu pokonanie tego odcinka nie jest już takie ciężkie.

Michał w C1

Michał w C1

DEPOZYT (5850 m n.p.m.) - TURNIA - C2 "jaskinia" (6000 m n.p.m.)
około 2-3 godzin. Całe przejście zaporęczowane. 700 metrów lin. Z depozytu należy przetrawersować CAŁKOWICIE WYLODZONY kuluar. Raki zamieniają się w łyżwy, więc non stop na ostrym oriencie pomimo rozwieszonej liny. Po przejściu tego odcinka trawersujemy ośnieżone zbocze(w niektórych miejscach pod śniegiem też lód) i wchodzimy na malutką grań, która prowadzi prosto pod TURNIE WIELICKIEGO. Turnia Wielickiego to nic innego jak 100 metrów pionowej skalnej ściany w środku której znajduje się wąski na 100-200 cm kuluar. Po przejściu Turni wychodzimy bezpośrednio na grań, gdzie następuje uderzenie z "rzeczywistością" (czyt. mega wiatrem). Do obozu drugiego (C2), jaskini, mamy do pokonania w "poziomie" przy lekkim nachyleniu bocznym wylodzonej grani, około 50 metrów.

Tomek przed wejściem do C2

Tomek przed wejściem do C2

C2 (6000 m n.p.m.) - GRAŃ - GARB (6120 m n.p.m)
Maksymalnie 1-2 h(w zależności od wiatru). Cały odcinek zaporęczowany (600 lub 700 metrów lin). Wszystko wylodzone. Chamski, szary, szklisty lód. Podejście do początku "garba" przy nachyleniu rzędu 30 stopni i 60-70 stopniowym nachyleniu bocznym(około 450 metrów). GARB to "zwykła lodowa" góra o nachyleniu poziomym i pionowym również wynlosi 60-70 stopni(200-250 metrów lin). PÓKI CO(!) JEST TO JEDYNY NIEPRZYJEMNY/CIĘŻKI ODCINEK NA DRODZE SCHELLA. Wcześniej była nim TURNIA WIELICKIEGO, ale teraz to czysta przyjemność:)

Początek grani

Początek grani

GARB(6120 m n.p.m.) - C2A (6200 m n.p.m., a dokładniej to 6170 m n.p.m.:)
Maks 0,5-1 h. Odcinek po polach śnieżnych przy nachyleniu 30-40 stopni. Czysta przyjemność:) Po wejściu na GARBA(6120 m n.p.m.) mamy jeszcze z 50 metrów poręczówki. Akurat nie było sensu cięcia liny, więc zostało.

C2A (6170 m n.p.m) - C3 "wyższe" (6800 lub 6900 m n.p.m. wg. Tomka, 6650 wedlug Marka) i dalsze obozy opisze jak pokonamy :)

NASZE SIŁY:

Jak się czujemy po 6ciu wyjściach w górę?
Mamy moc ogromną. Chcemy czym prędzej iść w górę i zakończyć "temat".
Przeraża nas myśl, ale jest ona też ogromną motywacją i motorem do działania, że możemy tu walczyć jeszcze półtora miesiąca. Do końca naszego pozwolenia i wiz jeszcze szmat czasu, a za bliskimi, rodzinami, domami tęskno jak nigdy. Dlatego zależy nam na jak najszybszym powrocie, ale oczywiście z tarczą. Motywacja, determinacja, zawziętość, siła to nasze nazwiska:). Zatem ciśniemy dalej!!!:)

POWRÓT:
Coraz częściej padają pytania kiedy wrócimy?. Już odpowiadam. Wyjedziemy stąd jak biurokracja(czyt. wizy i pozwolenie) zwyciężą albo zdobędziemy NANGE.

RELACJA:

25 stycznia 2014, sobota, LVIII(58) dzień wyprawy
Za 7 dni kończą się nam wizy. Telefon do Ambasady, naszej agencji, Szerbaza oraz dla wszystkiego do naszego oficera łącznikowego, który nie odbiera telefonu. Po ogarnięciu wszystkiego nasz kucharz zgłasza się na ochotnika by dostarczyć paszporty do Chilas, a tutaj przez Abdula podać je dalej do Islamabadu do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, które przedłuży nam wizy. Z takim wielkim zaangażowaniem podjął się wzięcia naszych dokumentów, bo dzięki temu będzie mógł również zajechać do swojego domu zobaczyć się z rodziną. Poza tym wszyscy jesteśmy cali i zdrowi w bazie:)

Paszka na 6150

Paszka na 6150

26 stycznia 2014, niedziela, LIX(59) dzień wyprawy
Czapa, Ja i Michał wychodzimy do C1.
Tomek pierwszy. My godzinę po nim. Spotykamy się w okolicach ABC.
Tomkowi kości trzeszczą, że chyba nawet w Lattabo słychać. Po wzięciu ketonalu tak go ścina, że postanawia zostać na noc w ABC.
My z Michałem dalej kontynuujemy spacer do C1. Przed samym obozem wyprzedza nas Szymek ze swoim partnerem. Co jak co, ale spręża chłopy mają. Wyszli 2 godziny po naszej dwójce, a chapnęli nas na mecie:).
Jacek zostaje w bazie, chce jeszcze odpocząć

27 stycznia 2014, poniedziałek, LX(60) dzień wyprawy
Ruszamy, tak jak Szymcio do C2. Tomek czuje się lepiej i dochodzi tego dnia do C1.
W C2, w swoim namiocie, centralnie przed naszym wejściem do jaskini jest już ekipa TNF:)
Abdul wyruszył w świat z naszymi paszportami.
Jacek nie chce jeszcze wychodzić w związku z tym, że za parę dni kończą nam się wizy. Musi wykonać telefon do Szerbaza i naszej Ambasady w stolicy Pakistanu, którzy jeszcze przed wyprawą deklarowali pomoc.

28 stycznia 2014, wtorek, LXI(61) dzień wyprawy
Lecimy razem z Michałem w stronę C3. Michał miał zakończyć wspinaczkę na C2, ale ponieważ tymczasowo Tomek jest obóz niżej to proszę go by poszedł ze mną tyle, ile da rady.
Z resztą Michał to świetny partner do liny, więc zależy mi by iść z nim:) Jeszcze przed początkiem garba, z daleka widzimy, że teamTNF kładzie poręczówki na samym końcu Garba(6120 m n.p.n.:)
No ale, wracając do naszej wspinaczki :) Garb to masakra i tracimy na nim bardzo dużo czasu. Dodatkowo wieje, i wyrąbuje nas totalnie. Dochodzimy do 6170 m n.p.m. do pierwszych szczelin i kolejnej poręczówki jako, że Szymkom udało się dzisiaj położyć ostatnie dwie setki lin. Kontaktujemy się z Tomkiem co dalej robić.? tzn. Czy cisnąć dalej, na tyle ile mamy sił i póki jeszcze jasno czy rozbijać się tu gdzie stoimy? Przez radio mówi, ze po drodze będzie ciężko znaleźć miejsce na namiot, więc warto się rozbić tu gdzie jesteśmy. Zatem rozbijamy go przy jednej ze szczelin. Kopiemy platforme, praktycznie mini pieczarę(namiot jest osłonięty z trzech stron na wysokość 1,5 metra).
Na grani dmuchało tak bardzo, że po raz pierwszy naklejamy plastry kinesiotape. Na nos i policzki. POLECAMY! REWELACJA!
Po rozstawieniu namiotu Michał postanawia zejść do C2(do TOMKA) bym miał większy komfort w nocy. DZIĘKI MICHALE!.
Jacek wyszedł z bazy i dochodzi do C1.
Szymek z Dawidem doszedł do ich C3 pod skałami

Paweł i Michał przygotowują platformę pod namiot na 6200

Paweł i Michał przygotowują platformę pod namiot na 6200

29 stycznia 2014, środa, LXII(62) dzień wyprawy
W nocy jest tak zimno, że wyciągam drugi śpiwór 1400, pomimo tego, że już spałem w takim samym i to na dodatek w kombinezonie(!).
Od samego wschodu słońca krzątam się po namiocie. Słońce jest takie, ze musze rozpiąć drzwiczki. Nagle zaczynają lecieć bryłki lodu z góry. Najwidoczniej Szymek lub Dawid schodzą. Pierwszy Dawid. Zasuwa w dół jak szalony. Szybkie cześć i już go nie ma. Kilkanaście minut po nim sytuacja z opadem bryłek lodu się powtarza. Tym razem Simone. Tylko, że on zatrzymał się by wziąć łyka herbaty ode mnie. Nie zwróciłem przy pierwszym schodzącym uwagi, ale dopiero przy drugim widzę, że wyglądają jak Zombiaki. Sztywni i bladzi. Nieźle musiało ich wymrozić na górze. Skoro ja zmarzłem to tym bardziej oni:) Raz, że poszli bez kombinezonów, a dwa że spali wyżej, przy, zapewne mniej osłoniętym namiocie(a w nocy dobrze wiało). Godzinka, może dwie po "wizycie" i jestem gotowy.
Wszystko spakowane. Poza namiotem i karrimata. Będę czekał na Czapę, który już do mnie idzie z C2(6000 m n.p.m.) Pociśniemy wyżej razem.
Prognozy mówią, ze w czwartek i piątek ma być ładna pogoda. Czyli de facto dwa kolejne dni. Po dojściu Czapy podejmujemy decyzję, że nie będziemy się dzisiaj spinać i pójdziemy jutro od razu do wyższej trójki na 6800-6900 m n.p.m. Tam machniemy pieczarę śnieżną, w ostateczności rozbijemy namiot.
Michał zszedł do bazy. Jacek doszedł do C2, a po drodze złożył i zabrał ze sobą namiot z C1A(5500 m n.p.m.). Nie będzie już potrzebny. Od tej pory będziemy skakać etapami: "baza-C1", potem C1-C2, C2-C3... My zostajemy w C2A, jutro od rana zasuwamy:) W górę rzecz jasna.

30 stycznia 2014, czwartek, LXIII(63) dzień wyprawy
WTF...co za pogoda? Przez noc zasypało nam namiot. Rano mleko takie, że nic nie widać, a do tego wichura. Miało być ładnie, bezchmurnie i wiatr w porywach do 30 km/h. A tu jakaś masakra. Na noc plecak zostawiłem przed namiotem. Był pod 80 cm śniegu. Inny szpej ledwo odnaleźliśmy.
Kontakt z naszym bazowym - tym razem Michałem. Ten leci do Szymka zapytać co z tą pogodą. Okazało się, że jakiś tam front coś tam przesunął i nastąpiła nagła, diametralna jej zmiana. Czapa postanawia jeszcze zostać, przeczekać załamanie. Wysyła SMSy do ludzi z prośbą o prognozę pogody bo nie wierzy w to co się teraz dzieje. Jacek usłyszał na radiu prognozy i też zarządził swój odwrót do bazy. Ja natomiast nie idę, ale wręcz spieprzam w dół ile sił w nogach. Przy zejściu z GARBA(6120 m n.p.m.) mam problemy by utrzymać pion. Podmuchy wiatru są tak silne, że jest naprawdę ciężko. Wieje gdzieś 70-80 km/h(!). Dodatkowo jedną z poręczy zdmuchnęło za grań i zaczepiła się za jakąś skałę. Muszę znowu podejść pod górę by zwolnić tą linę. Spróbować jakoś ją uwolnić. Po paru próbach zabawy w "wężyka" wreszcie się udaje. W C2 zostawiam kombinezon, pakuję śmieci i rura w dół. Już w osłoniętej od wiatru TURNI WIELICKIEGO przestaje wiać. Praktycznie Hawaje czy Wyspy Kanaryjskie:)Momentalnie robi się ciepło. W końcu nie ma czynnika chłodzącego. Można zwolnić tempo. Przy depozycie(5850 m n.p.m.) na radiu odzywa się Tomek i mówi, że też schodzi w dół. Wszyscy schodzą! Nanga nie popuści łatwo...!

Tomek na grani przed C2

Tomek na grani przed C2

 31 stycznia 2014, piątek, LXIV(64) dzień wyprawy
Cała ekipa obydwu ekspedycji w bazie! Słuchamy wyciągu huraganu na NANDZE. Odpoczywamy. Każdy na swój sposób. Czytanie, spanie, zajęcioterapia. Obróbka zdjęć, filmu, relacja.

1 luty 2014, sobota, LXV(65) dzień wyprawy
Wraca nasz Abdul(kucharz) i mówi, że policjanci zatrzymali(aresztowali?) Abdula Hamida(naszego oficera łącznikowego). Ponoć zorientowali się, że skończyły nam się wizy.
Zatrzymali do momentu wyjaśnienia sprawy. Ponoć jutro przyjdą, bo dostali nakaz sprowadzenia nas do ASTORE celem wyjaśnienia całej sytuacji. Zrobiło się niewesoło, więc telefon do naszej Agencji. Ta nas uspokaja, że wszystko będzie dobrze. Ci przefaksują co tam trzeba.

2 luty 2014, niedziela, LXI(66) dzień wyprawy
Pogoda jest taka, że lepiej nie wychodzić z chałupy. Amperomierz ledwo pokazuje 1A. Całe szczęście, bo przynajmniej możemy być spokojni, że w taką pogodę nikomu się nie będzie chciało po nas przychodzić:)
Nadal wszyscy w bazie.

Michał w roli drwala

Michał w roli drwala

3 luty 2014, poniedziałek, LXI(67) dzień wyprawy
Przychodzi dwóch policjantów. Akurat tych dwóch najbardziej chorowitych, którzy dzień w dzień odwiedzali miesiąc wcześniej nasza apteczkę:) A to kolano, a to gardło, a to oczy, a to chrypka...i tak w nieskończoność. Myśleli chyba, że nasze lekarstwa to jakieś M&Msy:) No nic...widać musiały im smakować skoro tak często przychodzili. Byli to również Ci sami, z którymi graliśmy czasami w "bazar" i "chińczyka". Przyszli, usiedli, herbatka....i zaczęła się gatka szmatka:) Oni wiedzieli o co chodzi, my tym bardziej. Zatem raz dwa przeszliśmy do konkretów. A że nam nigdzie nie chciało się iść, a im nas sprowadzać w dół wszystkim było na rękę, żebyśmy "byli wysoko w górach". A jako, że "byliśmy wysoko w górach" i nas nie spotkali to sprawa była prosta i oczywista:) Wspólna herbata na dużej wysokości jest naprawdę smaczna....:)

4 luty 2014, wtorek, LXI(68) dzień wyprawy
Dzisiejszy dzień zaczął się bardzo sympatycznie. Nie chodzi bynajmniej o śniadanie, na które dostaliśmy przepyszną jajecznicę:) Chodzi bowiem o to, że przyszedł do nas Emilio...Ot tak...po prostu...pogadać. Rozmawialiśmy dobrą godzinkę. Nie ukrywamy, że EMILIA... nie lubimy...ale wręcz uwielbiamy! Świetny gość! A do tego z niesamowitym poczuciem humoru i dystansem do siebie oraz świata. Kawalarz też z niego nie byle jaki:). Rozmowa z nim to czysta przyjemność. Dzięki EMILIO również za przepyszny PARMEZAN REGIANO i LUKROWE CUKIERKI!

5 luty 2014, środa, LXI(69) dzień wyprawy
Nieróbstwo w pełnym słowa tego znaczeniu. :)

6 luty 2014, czwartek, LXX(70) dzień wyprawy
70siąty dzień wyprawy. Wszyscy mamy nadzieję, że nie "dobijemy" do setki i już w tym wyjściu postawimy kropkę nad i. Jeżeli nasze mrzonki by się spełniły to za tydzień powinniśmy już być w bazie, ale bynajmniej nie po to by przeczekiwać kolejne załamanie pogody, tylko by się pakować i spadać w doliny. Fakt, że w Chilas jest 10 stopni na plusie, a w Islamabadzie ponad 20 działa na naszą wyobraźnie:).
Pomimo niepogody postanawiamy iść dzisiaj z Tomkiem do C1. Wychodzimy, pomimo że okno pogodowe jest za dwa dni (w niedziele i poniedziałek). Na miejscu zastajemy CAŁKOWICIE zasypane namioty.
Po niemal godzinnym odkopywaniu utwierdzamy się tylko, że namioty RABA są naprawdę bardzo dobre. Nie dość, że można go rozbić w pojedynkę w czasie wichury, to jeszcze super się zachowują pod naporem śniegu. Nie pękł żaden stelaż od namiotu. Jedynie 2 rurki z dostawianego przedsionka, który łączy dwa namioty. Michał z Jackiem wychodzą jutro z bazy do C1.

7 luty 2014, piątek, LXXI(71) dzień wyprawy
Pobudka. Śniadanie i ciśniemy do C2. Wychodzę 20 minut po Tomku. Wiatr i pyłówki walą prosto w twarz. Idzie się bardzo ciężko. Czapa tłumaczy przez radio, żebym poczuł "energię wszechświata" i odkrył rytm melodii wietrzyska :p Czyli jak wali prosto w twarz to w tył zwrot i należy przeczekać podmuch. Przy okazji trochę odpocząć, a potem znowu do góry.
Mimo tych złotych rad tempo jest beznadziejne. Wiatr potrafi wycisnąć z człowieka wszystko. Do C1A doczłapałem się po 3,5 h. Pobiłem dotychczasowy "rekord" przejścia wynoszący 2 h. Jestem w C1A, w połowie drogi, a już godzina 14.30. O 18 jest już całkowicie ciemno. Zostało mi niecałe 4 godziny "dnia". Teoretycznie zostało "10 lin do pokonania". Po 100 metrów każda. Gdybym pewnie wyszedł razem z Tomkiem to szedłbym jego tempem i nie byłoby kryzysu. Zacząłem się łamać co robić dalej. W dół czy w górę? Idzie się beznadziejnie. Wiatr z każdą minutą coraz większy. Pyłówki zalepiają wszystko i wszędzie... No nic...ruszam. Wchodzę w kuluar. Pierwsza i druga poręcz zasypana. Nie mam ani czekana, ani kijków(kijki zostają przed C1A, a czekany w C2. Nigdzie indziej nie są nam potrzebne). Dzwonię do Czapy na radio z pytaniem jak stan dalszych poręczówek. Odpowiada, że wszystko zasypane a on "przeżywcował". Dodatkowo dowiaduję się, że znajduję się 400 metrów przede mną. Jest już 15.30. Uświadamiam sobie jak wolno wchodzę i podejmuję decyzję o odwrocie. Ciężka decyzja, jak każda o schodzeniu w dół. Dodatkowo w C1 mamy tylko dwa śpiwory, a Michał z Jackiem zmierzają właśnie w kierunku tego obozu. No nic. Nie pierwsza i nie ostatnia noc w życiu bez śpiwora. Schodzę. Czapa do jaskini w C2(6000 m n.p.m.) dochodzi już w ciemnościach. W C1 pełen komplet. Zarówno ekipy JFA jak i TNF. Od Dawida dowiadujemy się, że okno pogodowe przesunęło się z soboty/niedzieli na niedziele i poniedziałek. Dobrze. Zyskujemy dzień na dojśćie:)

8 luty 2014, sobota, LXXII(72) dzień wyprawy
O 7 rano Czapa wychodzi z jaskini by sprawdzić siłę wiatru na grani. Wieje mocno, ale mimo wszystko postanawia spróbować przebić się do C2A (6200 m n.p.m.). Potem mówi, że mrozi niemiłosiernie. Może i pocisnąłby wyżej, ale zwiało poręczówki z grani i w żaden sposób nie był ich w stanie wyciągnąć. Siła wiatr zamiast maleć zgodnie z prognozami cały czas rośnie. Zawraca do pieczary. Reszta ekip ciśnie równocześnie z C1 do C2. Pierwszy idzie TNF, potem ja, dalej Michał i Jacek.
Simone i Dawid idą w kombinezonach(!). Pomimo tego mrozi tak, że Szymek nie dochodzi nawet do depozytu na 5850 m n.p.m. Wywala z plecaka to co ma, tu gdzie stoi i spada w dół. Powiedział tylko Tomkowi przez radio, że oni odpuszczają i te okno pogodowe jest kolejnym niewypałem, więc też lepiej żeby schodził. Kolejna poprawa pogody ma mieć miejsce dopiero po 20 lutym. Jestem kilkanaście metrów za MORO. Też schodzę. Decyzja podjęta. Wszyscy schodzimy do bazy. Spotykam się z Michałem w C1A(5500 m n.p.m.), gdzie w miejscu starego namiotu, zostawiamy depozyt. Zejście to czysta przyjemność. Zejście to może zły wyraz określający nas sposób znalezienia się kilkaset metrów niżej. Jako że warstwa śniegu, oraz nachylenie kuluarów pozwala na zjazd to wszyscy usiedli na tyłkach i na "DUPOZJEŹDZIE" pognaliśmy w dół:) W ciągu maksymalnie 15-25 minut znaleźliśmy się w ABC (4100 m n.p.m.). Zasuwali wszyscy na tyłkach jak jeden mąż: Dawid, Szymek, Michał, Tomek i Ja. Jeden Jacek wolał bezpieczniejszy sposób - na nogach. Metoda ta ma jedną wadę - zajmuję ponad godzinę więcej i nie ma tej radochy :) Widok zadowolonego SIMONE cieszącego się jak małe dziecko - bezcenne:) A właśnie. Chcemy tutaj bardzo mocno dla niego podziękować. Michał filmował zjazdy MORO i w pewnym momencie wypadła mu z rąk GOprówka(taka mała kamerka, bardzo mała). Krzyczy zatem ile sił w płucach: "SIMONE CATCH MY CAMERA". Wszystko to były sekundy, ułamki sekund. Simone szybko podnosi się z pozycji zjazdowej  i patrzy, że kamerka leci 2 metry od niego. Rzuca się po nią jak zawodowy bramkarz. Uratował sprzęt! Spektakularny widok i styl w jakim to zrobił. Uratował bez najmniejszego zawahania! DZIĘKI SIMONE!

NANGA drażni się i będzie się z nami drażnić jak przy wcześniejszych już prawie dwudziestu ekspedycjach. Nango! Wiedz! Że myśmy cierpliwi i zdeterminowani:) Będziemy próbować, aż zmiękniesz!

9 luty 2014, niedziela, LXXIII(73) dzień wyprawy
Dzisiaj sauna. Kąpiel dla wszystkich:) Standardowo dzień czy dwa po zejściu.
Zatem od rana noszenie i gotowanie wody. Zbieranie drewna oraz rąbanie. Hajcowanie w piecu mocniej jak zwykle. Oczywiście ekipa TNFa zaproszona:). Korzysta tylko Szymek i Emil. Dawid nie był jeszcze ani razu. Ponoć przyjdzie do bani dopiero jak zdobędzie Nangę. Chyba nie chce się rozchorować:)
W międzyczasie korzystając z ładnej pogody robimy pranie.

Miejscowi pasterze

Miejscowi pasterze

10 luty 2014, poniedziałek, LXXIV(74) dzień wyprawy
Piękna pogoda - ale tylko w bazie. Na NANDZE piekło. Dzisiaj wg. Carla Gabla miał być SUMMIT DAY. Jeden z najładniejszych dni w lutym. Dawid nie wytrzymał. Zrobił zdjęcie i wysłał do Metereologa:). Kto wczoraj nie zrobił prania dzisiaj to robił.

11 luty 2014, wtorek, LXXV(75) dzień wyprawy
Koło południa wpada do nas Dawid. Wpada zdyszany i mówi, że przed chwilą rozmawiał z Carlem Gablem. Ten natomiast powiedział, że w piątek oraz sobotę ma być PIĘKNE okno pogodowe. Oni jutro wychodzą. Najśmieszniejsze jest to, że pół godziny przed jego wyjściem analizowaliśmy PRINT SCREENY z mountainforecast i już wcześniej założyliśmy wyjście.
Tylko się w tym utwierdziliśmy, że to dobra decyzja, bo trzeba korzystać z każdej możliwej okazji i "kąsać" górę kiedy ta tylko na to trochę pozwoli...W tym wyjściu Michał zostanie "bazowym". Wychodzimy Ja(Paweł) i Tomek. Jacek jeszcze nie wie.

12 luty 2014, środa, LXXVI(76) dzień wyprawy
Standardowa procedura. Pobudka, herbata, szybkie śniadanie. O godzinie 16.00 jesteśmy razem z Szymkami 1600 metrów wyżej w C1 (5100 m n.p.m.). Na odcinku Garb-C1 wiatr trochę pochlastał twarz, ale na szczęście to tylko 400 metrów. Jutro ma wiać słabiej... oby:)


13 luty 2014, czwartek, LXXVII(77) dzień wyprawy
Pobudka jak nigdy o 6.15 rano. Dobrą motywacją i szkołą jest SIMONE. Ten zawsze wstaje o 6stej. O 8smej już ciśnie wyżej(!)
By nie odstawać za bardzo wstajemy tak jak oni. Szybkie śniadanie - tzn. jem tylko ja, bo Tomka zaczyna ganiać co chwilę za namiot. Wyruszamy 20 minut po ekipie TNFa. Mi się idzie masakrycznie dobrze, a kierownikowi wręcz przeciwnie. Obserwuje Czapę. Widać, że mu ciężko, ale idzie twardo. Pięć kroków i przysiad. Normalnie jak atak szczytowy. Co kilkadziesiąt metrów widzę też jak "zostawia trasery". Przynajmniej drogi nie zgubimy:)
Tempo nie jest najgorsze, nawet gdybyśmy szli jeszcze wolniej to i tak spokojnie przebilibyśmy się do C2. Mamy pełne 10 godzin (od 8 do 18) nim się ściemni, a nasz najdłuższy czas przejścia tego odcinka to 6 godzin. Pisze "przebilibyśmy" bo już powyżej C1 wiatr wali prosto w twarz. Ten co prawda nie jest, aż tak upierdliwy, ale już pyłówki przez niego niesione - owszem. Na radio Emilio po rozmowie z Szymkiem mówi, że w kuluarze pomiędzy C1A a DEPOZYTEM wieję bardzo mocno, ale chłopaki cisną do C2. Dojdą tam i ocenią siłę wiatru już na grani. Było to w momencie gdy doszliśmy do pierwszej poręczy przed C1A. Tutaj Tomek podejmuję decyzję, że schodzi. Tylko trzy noce odpoczynku w bazie po ostatnim, jeszcze cięższym wyjściu a do tego problemy żołądkowe nie pomogłyby dużo zwojować. Zawracamy. Z resztą widzimy co się dzieje na GRANI. KOSMOS! Wszystko powyżej C2 jest w chmurach....rozpędzonych chmurach(wieje więcej jak 60-70 km/h). Nie wierzymy, że chłopaki dojdą do C3, więc od razu na radio mówimy, że mogą skorzystać z naszej pieczary w C2 na 6000 m n.p.m., bądź namiotu w C2A na 6170 m n.p.m.. Obydwa obozy wyposażone we wszystko dla dwóch osób. Tomek mówi, że zejdzie sam, a ja żebym cisną do góry. Łamie się człowiek w takich sytuacjach co robić, ale w końcu postanawiam zejść razem z nim. Przyjechałem tu w końcu z Michałem po to by pomagać dla Tomka i Marka, żeby któryś z nich stanął na szczycie, a nie swojej wojaczki:) Z resztą góra nie ucieknie:)  TNF korzysta z naszego zaproszenia i nocują w C2A na 6200 m n.p.m.. Choć czytaliśmy potem, że nasz namiot w ciągu nocy teleportował się o 100 metrów wyżej:) Ale to tylko plotki...:p

Zjawisko halo w bazie w Lattabo

Zjawisko halo w bazie w Lattabo

14 luty 2014, piątek, LXXII(78) dzień wyprawy
Dawid ponoć dotarł do C3. Zostawił depozyt i pocisnął na sam dół razem z Szymkiem, który doszedł 150 metrów poniżej obozu.
Dzisiaj miało się zacząć okno pogodowe a wszyscy w bazie ;p.  Obydwie ekipy. JFA i TNF:)
Nanga od wysokości ABC (4100 m n.p.m.) w chmurach. Wiaterek też niczego sobie. Carl Gabl pomylił się kolejny raz:( Utwierdzamy się tylko w przekonaniu, że nasze zejście było dobrą decyzją. NANGA jak kobieta, zmienną, może bardziej kapryśną jest:)

Zapraszamy do śledzenia bieżących informacji na temat wyprawy Nanga Dream na wyprawowym blogu na Portalu Górskim.

Tutaj znajdziecie pełną galerię zdjęć z wyprawy Nanga Dream 2013/14.

Sponsorzy:

RAB

Patron Medialny:

Portal Górski