Według prognoz nad Nangą Parbat miało dzisiaj mocno wiać, lecz jak się okazuje pogoda jest znośna, a dwójka Polaków znajduje się już w C2! Członkowie włosko-niemieckiej wyprawy również zastanawiają się co dalej i prawdopodobnie już w środę ruszą w górę.

Tomek Mackiewicz w C2, fot: nangadream.blogspot.com

Tomek Mackiewicz w C2, fot: nangadream.blogspot.com

Dzisiaj Paweł Dunaj przesłał do nas wiadomość w której pisze:

"Czapa w C2 (dotarł wczoraj 23.02.2013). Postanowił to zrobić na lajcie czyli 21 lutego wyszedł około godziny 15-stej z BC do ABC. 22 lutego z ABC do C1. Wczoraj C1-C2. Najlepsze jest to że wg. prognoz miał być wiatr wczoraj od 60 do 85 km/h. A nawet nie wiało 10 czy 15 km/h (tak na oko czapy - tzn. twierdzi, że w ogóle nie wiało). Tylko potem powiedział, że to taki fajny CIEPŁY wiatr. Tomek już nie schodzi. Siedzi, aż zmięknie. W C2 można  warunki luksusowe, tylko bez klasy premium z ogrzewaniem jak w bazie.

Ja wychodze we wtorek o 6.30-7 rano. Pewnie mi sie nie uda, ale będę próbował bić bezpośrednio od razu do C2. Mało to realne bo to 2500 metrów przewyższenia, ale bede miał plecak max 5-6 kg.
Sprobuje:) Dojdę do C1. Zobacze jak się czuję, jak pogoda i albo zostanę albo pocisnę wyżej:)"

Simone Moro i David Goetler również zastanawiają się nad przeprowadzeniem ataku. Simone napisał dziś na facebooku:

"Dzisiaj podejmiemy decyzję. Okno pogodowe wydaje się być potwierdzone i prawdopodobnie 1 marca będziemy wstanie zaatakować szczyt. W takim wypadku, z obozu będziemy musieli wyruszyć w środę, 26 lutego. Dzisiaj (poniedziałek 24 lutego) wiatr w górze wciąż jest dosyć silny, co możemy usłyszeć nawet będąc na dole, w BC. Na razie dzięki dronowi pożyczonemu od Polaków robimy zdjęcia i filmy."

Okolice BC sfotografowane przy użyciu drona, fot: simonemoro.com

Okolice BC sfotografowane przy użyciu drona, fot: simonemoro.com

Wolny czas w ciekawy sposób wykorzystał Emilio Previtali:

Wyszedłem ukradkiem z namiotu pod pierwszym lepszym pozorem. Powiedziałem, że idę się przejść, w międzyczasie wsunąłem sobie swój telefon satelitarny do kieszeni. Po kryjomu. Telefon został wcześniej przygotowany Menu > Ustawienia > Ukryj numer. W ten sposób nie mogli mnie rozpoznać. Simone i David pracowali przy komputerach i spojrzeli na mnie tylko przelotnie, gdy wychodziłem, na dworze padał śnieg. Wyszedłem z namiotu i udałem się w okolice generatora, gdzie trzymamy zbiornik z benzyną i gdzie jest lejek do jej przelewania, rozejrzałem się i zabrałem lejek. Pewny, że nikt mnie nie widział, wsadziłem go sobie pod przeciwwiatrową kurtkę. Później poszedłem do kuchni, do Didara i kazałem dać sobie garnek, największy jaki miał. Dał mi taki, w który mogłem głowę włożyć. Nie spytał się, po co mi ten garnek, dobry wierny Didar. Co więcej, spytał się, czy nie chcę także przykrywki. Nie, dziękuję – odpowiedziałem – ale masz może ziemniaka? Ziemniaka!? Ziemniaka. Didar popatrzył na mnie przez chwilę, a potem znów, nie zadając pytań pogrzebał w worku i wyciągnął trzy ziemniaki, wyłożył je przede mną na dłoniach. Wybrałem największego. Odprowadzany jego zagubionym spojrzeniem, opuściłem bazę i zniknąłem za wielkim głazem, padał śnieg. Nanga Parbat nie można było zobaczyć przez chmury, już od trzech dni jej nie widać. A jeśli widać, to wieje. Pochodziłem jeszcze trochę i znalazłem sobie bezpieczne miejsce za innym, trochę bardziej odległym głazem, tak że nikt mnie nie mógł zobaczyć, nawet Polacy.

Na Polaków trzeba uważać, bo są po drugiej stronie moreny. I są sprytni. Mogliby mnie zdemaskować. Przygotowałem wszystko, garnek, ziemniaka, wyciągnąłem lejek i telefon satelitarny, włączyłem go. Wyszukałem sygnał. Po kilku minutach byłem gotowy: ziemniak między zębami, lejek przed twarzą, głowa w garncu, jest sygnał, wybrałem numer. Gdy telefon dzwonił, powtórzyłem sobie, by pamiętać o niemieckim akcencie. Trochę im zajęło zanim odebrali, w końcu pojawił się głos, to był Simone. Taaaaak?. Ja, guten tag, twu mófi Herr Karl Gabl, słuźba meteo Nanga Parbat. Z drugiej strony cisza. Ja, kciałem zakomunikować, że fenster shone wetter natkodzi, wy ruszać natychmiast jush na summit Nanga Parbat, i zuruck do domu shnell. Z drugiej strony nadal cisza. Shnell! Ruszać! Może ich przekonałem, pomyślałem. Imbecylu, obiad gotowy! Rozłączyłem się. Odłożyłem garnek, ziemniaka, lejek i wróciłem do obozu, do Didara, wręczyłem mu to wszystko i poszedłem do stołu. Niepocieszony. Wiedziałem, że trzeba było udawać akcent austriacki…” (tłumaczenie Mateusz Gątkowski, www.goryksiazek.pl)

źródło: Simone Moro FB, goryksiazek.pl