Zgodnie z zapowiedzią, krótko po zdobyciu naszego szczytu numer jeden w drodze do „koronacji”, tj. Babiej Góry, już tydzień później, z dniem 23 lutego 2014r. postanowiliśmy rozprawić się z kolejnymi szczytami najmłodszych polskich gór – Beskidów. Tym razem w rolach głównych Beskid Śląski ze Skrzycznem (1257m n.p.m.), Beskid Mały z Czuplem (933m n.p.m.) …i narciarze…

Ale od początku. Wstępne ustalenia zakładały jednodniowy wyjazd polegający na pozostawieniu samochodu w Wilkowicach (tutaj mieliśmy finalnie zejść ze szlaku po zdobyciu Czupla), następnie przejazd busem do Centrum Szczyrku, marsz na Skrzyczne, piesze przedostanie się w Beskid Mały i wejście na Czupel. Ze względu na małą obsuwę czasową musieliśmy jednak dojechać autem do samego Szczyrku, a później również samochodem dostać się do podnóży Beskidu Małego. Jak się finalnie okazało, takie rozwiązanie znacząco wpłynęło na powodzenie w działaniach tego dnia.

Skrzyczne z Magurki

Skrzyczne z Magurki

Zdecydowaliśmy się zdobyć Skrzyczne idąc szlakiem zielonym, prowadzącym z centrum Szczyrku na sam szczyt. Z miejsca owego, przeciwstawnie do kierunku naszej wędrówki, również zielony szlak prowadzi w kierunku Klimczoka, a dalej Szyndzielni, dwóch popularnych turystycznie beskidzkich szczytów, które warto odwiedzić. Idąc przez centrum miasta trzeba pilnować miejsca, w którym szlaki się zaczynają, gdyż łatwo je ominąć.
Szlak początkowo pnie się łagodnie w górę. Nie znajdziemy tu jakichś nadzwyczajnych walorów widokowych, a rejon jest solidnie zagospodarowany przez człowieka. Ciekawie robi się dopiero, gdy szlak skręca w las, zabudowania zostają w tyle, a droga z betonowej dziurawki zamienia się w leśną ścieżkę. Tutaj też robi się nieco bardziej stromo.

Maszerując wyobrażaliśmy sobie widoki jakie na nas czekają na szczycie. Niestety, nad naszymi głowami zaczęły przetaczać się ołowiane chmurska. Staraliśmy się robić zdjęcia wykorzystując momenty przejaśnień, ale było tego jak na lekarstwo. Jedna chmura poganiała drugą. Idąc, wraz z wysokością odczuwaliśmy spore ochłodzenie, a szlak stawał się miejscami nieco ośnieżony i oblodzony. Te wszystkie czynniki utrudniające dynamiczny marsz były dla nas w pełni zrozumiałe… …no może poza jedną rzeczą.

Znajdowaliśmy się jakieś 500 może 600 metrów w linii prostej od szczytu góry, gdy zauważyliśmy amatorów białego szaleństwa. To też nie byłoby w tej okolicy niczym paranormalnym, gdyby nie fakt, że szlak, którym maszerowaliśmy w tym momencie urwał się przy nartostradzie, a jego kontynuacja widniała nam …po drugiej stronie!

Czupel

Czupel

Niby nic nadzwyczajnego przedostać się w jakiejś luce między narciarzami na drugą stronę, ale trasa była zmarznięta i pokryta sypkim jak żwir śniegiem. Gdy wyczuliśmy właściwy moment, przedostaliśmy się ostrożnie na drugą stronę i szliśmy dalej, by po chwili przejść jeszcze pod pracującym wyciągiem :) Zdawaliśmy sobie sprawę, że już niewiele nam zostało do szczytu i przyspieszyliśmy tempo. A wtedy wyłoniło się nam co? Nartostrrradaaaa! I dalszy bieg szlaku po jej drugiej stronie :) Tutaj było już jednak znacznie bardziej stromo, dodatkowo kolejna przechodząca chmura solidnie ograniczyła nam widoczność, a i narciarzy zrobiło się jakby więcej. Zastanawialiśmy się nad tym, czy spróbować dać się skosić i zjechać sobie na dół na głowie przypadkowego narciarza bądź snowboardzisty, czy pójść wzdłuż nartostrady do góry w kierunku górnej stacji. I wybraliśmy ten drugi wariant, poszliśmy w górę głębokim po kolana śniegiem w towarzystwie siatki ochronnej i dziwnie zerkających na nas narciarzy. Oczy nam nieomal wyszły z orbit, gdy okazało się, że idąc zgodnie ze szlakiem w drodze do góry trzeba byłoby przejść przez nartostradę jeszcze dwa razy! Zastawialiśmy się gdzie tu logika? A może na dole wypadałoby komuś poinformować turystę przy pomocy jakiejś małej tabliczki, że czekają go jaja na tysięcznym metrze n.p.m.? Nie wiem. Rozumiemy, że zimą priorytety infrastruktury turystycznej są inne niż w lecie, ale czy nie ma dla Skrzycznego od strony centrum Szczyrku jakiegoś innego rozwiązania? Nie chcemy też popadać w krytycyzm, bo może wybranie szlaku niebieskiego wiodącego nieopodal było lepszym rozwiązaniem. Tego nie sprawdziliśmy. Mimo wszystko szlak, którym szliśmy był oficjalnie otwarty dla turystów. Ale nie ma co narzekać. Po mozolnej końcówce, zadowoleni stanęliśmy na szczycie. Skrzyczne zdobyte! Kolejny szczyt w okresie zimowym. Odpoczęliśmy nieco w zatłoczonym schronisku i zaczęliśmy szykować się do zejścia. Byliśmy trochę zmartwieni, bo widoki ze szczytu całkowicie przysłonięte zostały chmurami. Ze zdjęć z panoramami nici. Ale cóż, to też na swój sposób piękno gór. Zaczęliśmy maszerować w dół tą samą drogą mijając m.in. paralotniarzy szykujących swój sprzęt do lotów. Zaś nas mijali górscy biegacze, mountainbikerzy i do pewnego momentu narciarze. To naprawdę usportowiona góra. Gdy zeszliśmy do Szczyrku pogoda stała się iście wiosenna, niebo oczyściło się z chmur, lecz widoczność w dalszym ciągu nie była idealna. Rozebraliśmy się z zimowej garderoby, zjedliśmy nieco łoscypka i po kilkunastominutowej przerwie pożegnaliśmy Szczyrk kierując się do Wilkowic. W lusterkach pozostał widok masztu RTV będącego szczytowym znakiem szczególnym Skrzycznego – góry będącej tu tak popularną, jak Giewont w Tatrach.

Skrzyczne

Skrzyczne

W Wilkowicach postaraliśmy się zostawić samochód pośrodku, między punktem startowym, a punktem wyjściowym, a na szlaku byliśmy w mniej więcej godzinę po zejściu ze Skrzycznego. Czarnym i później niebieskim szlakiem zgodnie z mapą mieliśmy na Czupel wejść w ciągu 3,5h. Zaczęliśmy zatem spacer i już na początku, jeszcze wśród zabudowań przez drogę przebiegły nam 4 dostojne sarny. Szlak prowadził wznosząc się bardzo łagodnie ścieżkami pośród lasu mieszanego, odmiennie wobec iglastego drzewostanu na Skrzycznem. Idąc, mijaliśmy po drodze sporo ciekawych formacji skalnych, a przy niektórych z nich były przygotowane miejsca z ławkami na odpoczynek. Zabudowania występują praktycznie na całym masywie i są widoczne co jakiś czas ze szlaku. Amatorów sportów zaobserwowanych przez nas na Skrzycznem zastępują tutaj rujnujący szlaki motocrossowcy oraz quadowcy. Ale walka z nimi to jak walka z wiatrakami. Może warto byłoby zadbać odpowiednim włodarzom o zapewnienie większej ilości tras dla amatorów tych coraz popularniejszych nad Wisłą sportów.

Po długiej, aczkolwiek spokojnej wędrówce szlak czarny połączył się ze szlakiem niebieskim. W lewo droga prowadziła do Magórki Wilkowickiej, a taka sama droga tyle, że w prawo wiedzie na Czupel i tam się skierowaliśmy. Wędrówka grzbietem pasma Magórki Wilkowickiej nie obfitowała w jakieś szczególne panoramy, ponieważ cały czas szliśmy zalesionym terenem po oblodzonej dróżce. Co jakiś czas wyłaniały się jednak polanki, z których mogliśmy podziwiać nieco zamglony widok na Beskid Śląski i Beskid Żywiecki. Słabo, bo słabo, ale widać było Babią Górę z jej śnieżnym czepkiem. Widać było dobrze Kotlinę Żywiecką i Jezioro Żywieckie i to był widok na południe. Na północ, a raczej północny wschód zaś charakterystycznym punktem obserwacji była góra Żar wraz z Jeziorem Międzybrodzkim u jej podnóża oraz zabudowania Międzybrodzia Bialskiego. I stało się! Późnym popołudniem stanęliśmy na trzecim szczycie naszej listy - Czuplu. Szczyt tej góry to powierzchnia zalesiona w dużej większości buczyną karpacką. Bardzo ładnie to wszystko wyglądało w pomarańczowym świetle zachodzącego powoli słońca. Od nastania ciemności nie dzieliło nas już wiele czasu, więc po małym posileniu się z Czupla poszliśmy żwawym krokiem na Magórkę Wilkowicką do schroniska mieszczącego się na jej szczycie. Przebrnęliśmy ten odcinek w 20 minut, a z polanki na Magórce mogliśmy podziwiać zachód Słońca chowającego się za szczytami Klimczoka i Szyndzielni. Zdaliśmy sobie jednocześnie sprawę z tego, że będziemy musieli wyciągnąć z plecaków „czołówki”. Po przerwie w schronisku, w półmroku ruszyliśmy w kierunku Wilkowic. Zgodnie ze znacznikiem czekało nas półtorej godziny spaceru w dół. Byliśmy w dużym szoku, gdy po dotarciu do samochodu stojącego praktycznie u wylotu szlaku okazało się, że szliśmy 40 minut. Czy to wyczyn, czy to marszobieg? :P

Zachód nad Klimczokiem i Szyndzielnią

Zachód nad Klimczokiem i Szyndzielnią

Podsumowując, pieszo tego dnia przeszliśmy około 25km. Gdybyśmy pokonali drogę między szczytami „z buta”, byłoby około 30km. Bylibyśmy jednak pozbawieni regeneracyjnej przerwy po zdobyciu Skrzycznego, a i z czasem pewnie musielibyśmy się ścigać. Przyznam szczerze, że jak na górską wyprawę to przyjechaliśmy do Szczyrku dosyć późno, bo około 7:30. W drogę powrotną wyruszyliśmy około 19:00. Tak czy owak, wyjazd uważamy za w pełni udany, z wrażeniami i w dobrym nastroju. Zostało nam już „tylko!” 25 szczytów do końca misji :) Tymczasem! Pokój!

Więcej zdjęć w galeri