Niecały miesiąc po naszej zapowiedzi  mogliśmy wreszcie na spokojnie usiąść i napisać co nie co na temat naszej ostatniej wyprawy, którą udało się zorganizować w astronomicznie wiosenny jeszcze weekend, a konkretnie 7 i 8 czerwca.

Przymierzając się do zdobycia KGP w ciągu jednego roku, trzeba dysponować bardzo dobrze przygotowanym  planem działania. Nasz harmonogram wypadów górskich jest mocno ograniczony życiem prywatnym i zawodowym, zabierającym niestety większość weekendów, a i urlopu też nie ma w nadmiarze. Postanowiliśmy zatem wdrożyć w życie ambitny plan wyjazdu w Sudety. Dlaczego ambitny? W naszym mniemaniu dlatego, że podjęliśmy się próby zdobycia ośmiu szczytów w jeden weekend (8 gór w 8 pasmach górskich w mniej niż 48 godzin). Na celownik wzięliśmy po kolei: Snieżkę, Wysoką Kopę, Skopiec, Skalnik, Chełmiec, Waligórę, Wielką Sowę oraz Ślężę. Zatem Sudety Zachodnie i Środkowe.

Dzień pierwszy

ŚNIEŻKA - 1602 m n.p.m. (Karkonosze)

Wszystko zaczęło się o godzinie szóstej rano w Karpaczu. Wiedzieliśmy, że zapowiadana jest wysoka temperatura, dlatego mroźny powiew wiatru u podnóża Śnieżki trochę nas zaskoczył. Zaskakujące było również to, że w tak popularnym miejscu nie widzieliśmy prawie żadnego turysty. Ruszyliśmy w górę szlakiem czarnym, którym szliśmy od parkingu przy wyciągu narciarskim w Karpaczu ubitą drogą gruntową. Od samego początku bardzo szybko nabieraliśmy wysokości, gwarantującej niezłe widoki na północ, zwłaszcza przy pogodzie, która zdecydowanie nam dopisywała. Mniej więcej w połowie drogi dotarliśmy do Białego Jaru, w którym 40 lat temu lawina zabrała kilkunastu turystów. Znajduje się tam tablica upamiętniająca ofiary tamtych tragicznych wydarzeń. Po około 2 godzinach wędrówki, naszym oczom ukazał się potężny kopiec szczytu Śnieżki. Dopiero w tym miejscu mogliśmy dostrzec ze szlaku sam wierzchołek, na którym znajduje się Obserwatorium Wysokogórskie im. Tadeusza Hołdysa. Jest ono bardzo charakterystycznym punktem widocznym ze znacznej odległości. Od tego też momentu mogliśmy się powoli nastrajać na intensywne podejście prowadzące od Domu Śląskiego aż na sam szczyt.

Śnieżka - 1602 m n.p.m. (Karkonosze)

Śnieżka - 1602 m n.p.m. (Karkonosze)

Mniej więcej, w połowie tego odcinka znajduje się miejsce upamiętniające dwóch ratowników górskich, którzy ponieśli śmierć niosąc pomoc innym na zboczach masywu. Po prawie trzech godzinach spokojnego marszu z przerwami na robienie zdjęć stanęliśmy na najwyższej górze w całych Sudetach. Z racji pięknej, bezchmurnej pogody i niezłej przejrzystości powietrza, mogliśmy podziwiać niesamowite widoki. Panorama widziana ze Śnieżki pozostaje na długi czas w pamięci. Około godziny 10, zaczęliśmy schodzić w dół, tym razem szlakiem czerwonym. Zatrzymaliśmy się jeszcze przy symbolicznym „Cmentarzu poległych w górach”, a następnie przy kolejnym już Schronisku PTTK Nad Łomniczką. W porównaniu do trasy, którą wchodziliśmy na górę, ta była już typowo górską, stromą dróżką z głazami i korzeniami pod nogami. Śnieżka okazała się górą wymagającą przyzwoitej kondycji. Chodzenie po niej można porównać z chodzeniem po Babiej Górze. Karkonosze prezentują się naprawdę wspaniale w sudeckiej panoramie. Zastanawialiśmy się po zejściu jak duże zasoby energii zużyliśmy podczas tego przejścia, ale ruszyliśmy pewnie dalej do przodu.

WYSOKA KOPA - 1126 m n.p.m. (Góry Izerskie)

Po zdobyciu najwyższego szczytu naszej wyprawy i w ogóle Sudetów przejechaliśmy w oddalone o godzinę jazdy samochodem Góry Izerskie. Czekała tam na nas Wysoka Kopa i jej 1126 m n.p.m. Punktem startowym dla naszego podejścia było Rozdroże Izerskie, na którym znajduje się parking, ale nie na tyle oznakowany i widoczny by można go było bez problemu dostrzec. Podobnych miejsc po drodze jest kilka, warto więc zwrócić uwagę na przystanek PKS w okolicy parkingu, bo nieopodal niego możemy szukać wejścia na szlak koloru zielonego, który prowadzi do kopalni kwarcu. Droga biegnie na całej długości przez las. Podobno Izery to miejsce w Sudetach, gdzie wyjątkowo należy uważać na żmije. My na szczęście żadnej nie spotkaliśmy i w szybkim tempie dotarliśmy do Rozdroża pod Zwaliskiem, a chwilę później właśnie do osławionej w tym regionie, nieczynnej już kopalni kwarcu „Stanisław”.

Wysoka Kopa - 1126 m n.p.m. (Góry Izerskie)

Wysoka Kopa - 1126 m n.p.m. (Góry Izerskie)

Zdawaliśmy sobie sprawę, że stąd do szczytu już niewiele, ale problem polegał na tym, że na Wysoką Kopę nie prowadzi żaden znakowany szlak. Przebiega w jej pobliżu jedynie szlak czerwony, będący fragmentem Głównego Szlaku Sudeckiego. Wiedzieliśmy, że maszerując tędy należy wypatrywać ścieżki po lewej stronie idąc od strony kopalni, by można było dostrzec dróżkę prowadzącą do Wysokiej Kopy. Mieliśmy po raz kolejny dużo szczęścia, bo ścieżkę wypatrzyliśmy od razu. Bardzo łatwo ją minąć, gdyż wokół są gęste zarośla, ale dla wprawnego oka nie powinno być to trudnym zadaniem. Charakterystyczny tutaj jest zdecydowanie spróchniały mostek nad potokiem, który widać ze szlaku, chyba nawet wyraźniej niż samą ścieżkę. Gdy już weszliśmy na rozległy wierzchołek Kopy pojawiła się kolejna trudność, polegająca na znalezieniu właściwego punktu szczytowego. Tu dobrą orientacją wykazał się Rafał, który wszedł w zarośla i po chwili znalazł kamienny szaniec z wywróconym znakiem i tabliczką szczytową na drzewie. Liczył się dla nas czas, każde pół godziny, więc tym bardziej byliśmy zadowoleni. Uwieczniliśmy zdobycie szczytu, postawiliśmy znak w stercie kamieni i udaliśmy się szybko w dół, by ruszyć na kolejny szczyt. Warto zatrzymać się również przy wspominanej kopalni. Widok ogromnego wyrobiska robi wrażenie, wyglądem przypomina kanion. Tymczasem najdalej na zachód wysunięty szczyt KGP został zdobyty!

SKOPIEC - 724 m n.p.m. (Góry Kaczawskie)

Teraz udaliśmy się w kierunku Skopca w Górach Kaczawskich. Jako punkt startowy do kolejnej wędrówki obraliśmy miejscowość Komarno, oddaloną od Rozdroża Izerskiego o około 40km, by wejść na Przełęczy Komarnickiej na szlak żółty bądź niebieski. Ten niepozorny szczyt to jedna z największych misji poszukiwawczych naszego zdobywania korony, jaka nam się dotychczas przytrafiła. Mimo, że Przełęcz Komarnicka ma wysokość 662 m n.p.m. i od szczytu Skopca dzieli ją około 10 minut marszu, to znalezienie Skopca jest skomplikowane. Wiele osób jako szczyt Skopca błędnie wskazuje wzniesienie z masztem radiowym nie zdając sobie sprawy, że jest to zupełnie odrębny, cztery metry niższy od Skopca szczyt zwany Barańcem. Wiedzieliśmy, że wierzchołek, którego szukamy nie jest dobrze oznaczony, a pewność, że go znaleźliśmy mógł dać nam jedynie geodezyjny znak pomiarowy (A.C.0270) o wielkości kostki brukowej i usypane dookoła kamienie. Długo kluczyliśmy, bo nie dosyć, że szlak był kiepsko oznaczony, to ciężko było znaleźć wejście na właściwą drogę. Skopiec to kolejny po Wysokiej Kopie szczyt, na który można wejść jedynie zbaczając ze szlaku. 

Skopiec - 724 m n.p.m. (Góry Kaczawskie)

Skopiec - 724 m n.p.m. (Góry Kaczawskie)

W pewnym momencie po dłuższej chwili błąkania się po lesie przeszła nam przez myśl rezygnacja z szukania szczytu i powrót w to miejsce następnego dnia. Byłaby to niezła strata czasu i zburzenie planu. Wtedy przypadkowo pomógł nam człowiek prujący na motorze crossowym, który wjechał …w krzaki. Okazało się, że wjechał właśnie na ścieżkę, której na pierwszy rzut oka nie braliśmy na poważnie. To był totalny gąszcz i wąskie przejście w jego otoczeniu. Ale poszliśmy intuicyjnie w tym kierunku i mijaliśmy kolejne, jeszcze mniejsze dróżki w różnych miejscach. Zwróciliśmy wtedy uwagę na to, że ktoś zadał sobie trud, by oznaczyć drzewa maleńkimi karteczkami z napisem „Skopiec”. Po lewej stronie rzuciła nam się w oczy dróżka, na końcu której leżała górka kamieni. Podeszliśmy tam więc i ku naszemu zdumieniu i radości znaleźliśmy punkt pomiarowy. Szczęście dalej było z nami. Zdobyliśmy ukryty w środku lasu Skopiec. Teraz pozostał powrót do samochodu i przejazd w Rudawy Janowickie. Liczyliśmy na łatwiejsze zadanie, bo brak snu i wynikające z niego zmęczenie dawało nam się mocno we znaki.

SKALNIK - 945 m n.p.m. (Rudawy Janowickie)

Z Gór Kaczawskich udaliśmy się na południe do miejscowości Czarnów. Droga zajęła nam około 40 minut jazdy i bez problemów znaleźliśmy wejście na szlak niebieski, który miał doprowadzić nas do samego szczytu. Kolejny raz tego dnia weszliśmy w las z nadzieją na szybkie dotarcie do wierzchołka. W nogach było czuć już marsz po Karkonoszach i Izerach. Marzyliśmy o noclegu, ale mieliśmy jeszcze na tyle siły, by trzymać dobre tempo marszu. Wiedzieliśmy, że po zejściu w dół, będziemy mieli za sobą ponad dobrze ponad 30 km pieszej wędrówki.

Skalnik - 945 m n.p.m. (Rudawy Janowickie)

Skalnik - 945 m n.p.m. (Rudawy Janowickie)

Ale szybko rozpoczęliśmy podejście, a co więcej znaleźliśmy skrót do samego szczytu. Stromy, bo stromy ale w końcu skrót. Wiedzieliśmy z zaczerpniętych informacji, że na szczycie jest tabliczka informująca o zdobyciu góry i z niecierpliwością wypatrywaliśmy jej po wejściu na wypłaszczenie. Tabliczka szybko się znalazła, a my równie szybko udokumentowaliśmy wejście i udaliśmy się w dół z zalesionego szczytu, tym razem już bez skrótów wzdłuż szlaku niebieskiego. Po chwili marszu doszliśmy do grupy granitowych skałek zwanych Końmi Apokalipsy. Na jednej ze skał znajduje się platforma widokowa, skąd rozciąga się genialna panorama całych Sudetów Zachodnich. Widoki stąd przy zachodzącym powoli Słońcu były dla nas niczym nagroda za całodzienne zmęczenie. Teraz pozostało nam zejście w dół szlakami żółtym, czerwonym oraz czarnym i niebieskim (tutaj naprawdę każdy doceni wartość mapy). Około godziny 20:00 byliśmy w samochodzie i udaliśmy się na upragniony nocleg do Mniszkowa, gdzie ugościła nas fundacja „Czarodziejska Góra”. Przed nami rysowała się perspektywa kolejnego pogodnego dnia w Sudetach.

Dzień drugi

Drugi dzień pobytu w górach niósł ze sobą zdobywanie kolejnych czterech szczytów. Tym razem położonych już w centralnej części Sudetów. Kolejno mieliśmy w planie podbój Chełmca w Górach Wałbrzyskich, Waligóry w Górach Kamiennych, Wielkiej Sowy w Górach Sowich i na koniec najwyższego szczytu w Masywie Ślęży, czyli po prostu Ślęży. Po przebudzeniu wiedzieliśmy już, że prognozy pogody się sprawdziły i wita nas bezchmurne niebo, zastanawialiśmy się tylko nad tym jakie czekają nas temperatury tego dnia.

CHEŁMIEC - 851 m n.p.m. (Góry Wałbrzyskie)

Po szybkim śniadaniu pożegnaliśmy się z gospodarzami placówki, w której przenocowaliśmy i udaliśmy się w kierunku miejscowości Boguszów-Gorce. Po około 40 minutach drogi znaleźliśmy się u podnóża Masywu Chełmca, a mając w perspektywie nieznane dla nas szlaki prowadzące na kolejne szczyty postanowiliśmy nie marnować czasu i podjechać samochodem jak najbliżej szlaku prowadzącego na szczyt Chełmca. Z miejscowości Boguszów-Gorce prowadzi na szczyt Chełmca szlak zielony, na który trafimy już z drogi głównej w centrum miasta. Można jednak podjechać nieco ponad zabudowania do parkingu, gdzie asfaltowa droga przechodzi w szutrową ścieżkę.

Chełmiec - 851 m n.p.m. (Góry Wałbrzyskie)

Chełmiec - 851 m n.p.m. (Góry Wałbrzyskie)

Charakterystyczna dla tego szlaku jest usytuowana na całej jego długości Droga Krzyżowa poświęcona górnictwu. Droga do góry, jak i sam szczyt jest całkowicie zalesiony. W najwyższym punkcie stanęliśmy po około półtoragodzinnym marszu przez las. Pod koniec, drogę do szczytu można sobie skrócić idąc nieco bardziej wymagającym, stromym szlakiem żółtym. Dla szczytu Chełmca charakterystyczne są znajdujące się na nim obiekty takie jak zabytkowa kamienna wieża widokowa, wysoki i widoczny z innych pasm sudeckich maszt telekomunikacyjny oraz 45-metrowy krzyż. Na szczycie poza garstką turystów, spotkaliśmy człowieka, który wraz z kilkoma innymi osobami, bezinteresownie odrestaurowuje kamienną wieżę, co ma przywrócić jej blask z czasów, gdy jeszcze była w rękach Niemców. Mężczyzna opowiedział nam ciekawe historie związane ze szczytem Chełmca i z regionem. Generalnie, warto odwiedzić to miejsce i zapoznać się z jego historią. Czas jednak nas naglił i po szybkim zejściu z góry, udaliśmy się kilka kilometrów na południe by zdobyć najwyższy szczyt Gór Kamiennych, dumnie brzmiącego Waligórę.

WALIGÓRA - 936 m n.p.m. (Góry Kamienne)

Na szczyt Waligóry prowadzi kilka szlaków, które biegną przez pobliskie miejscowości, jednak gdy ścigamy się z czasem, można podjechać pod Schronisko PTTK Andrzejówka na Przełęczy Trzech Dolin, gdzie swoją siedzibę ma również GOPR. Ucieszyliśmy się wizją ekspresowego wejścia i zejścia ze szczytu. Wybraliśmy najkrótszy z możliwych szlaków, ten w kolorze żółtym i udaliśmy się w górę. Najkrótszy nie oznacza jednak, że najłatwiejszy.

Waligóra - 936 m n.p.m. (Góry Kamienne)

Waligóra - 936 m n.p.m. (Góry Kamienne)

Przyszło nam się zmierzyć z taką stromizną, jakiej nie zaznaliśmy nawet w Karkonoszach. Drogę dodatkowo utrudniały sypiące się pod nogami kamienie. Ale w końcu Waligóra to najwyższy szczyt Gór Kamiennych właśnie. Na całkowicie zalesionym i ciasnym wierzchołku stanęliśmy po 20 minutowym marszu. Niestety na panoramy nie mieliśmy co liczyć. W dół ostrożnie zeszliśmy tą samą drogą, obsuwając się na kamieniach co kilka metrów, a po dotarciu do samochodu wiedzieliśmy już, że było to zdecydowanie najszybsze jak do tej pory zdobycie szczytu KGP licząc od punktu startowego. Góry Kamienne nie są może rozległe i wysokie ale mają swój urok i chciałoby się tu zatrzymać na nieco dłuży odpoczynek.

WIELKA SOWA - 1015 m n.p.m. (Góry Sowie)

Teraz czekała nas podróż w legendarne Góry Sowie do Sokolca, a konkretniej na Przełęcz Sokolą, skąd bezpośrednio na Wielką Sowę prowadzi szlak czerwony. Do Sokolca dotarliśmy w pół godziny, a że minęło południe, to temperatura powietrza osiągała teraz swoje apogeum, około 30 stopni w cieniu. Zaparkowaliśmy nieopodal wejścia na szlak i ruszyliśmy na kolejny, przedostatni szczyt tej wyprawy. Idąc szlakiem czerwonym minęliśmy po drodze dwa schroniska. To usytuowane niżej to schronisko o nazwie „Orzeł”, a idąc w górę po około 30 minutach dochodzimy do schroniska „Sowa”, skąd do szczytu już jakieś 20 minut drogi. Szlak jest łagodny, niewymagający i idąc dobrym tempem dotrzemy na wierzchołek nieco szybciej niż pokazują znaczniki. Szczyt z charakterystyczną wieżą widokową osiągnęliśmy po około godzinnym marszu. Widok ze wspomnianej wieży rozciąga się na praktycznie całe Sudety, co wynika z centralnego położenia Wielkiej Sowy w tymże łańcuchu. Na wieżę warto wdrapać się tym bardziej, że szczyt jest osłonięty podniszczonym drzewostanem, który skutecznie zasłania wszelkie widoki. Był to też chyba najbardziej zaludniony szlak jakim wędrowaliśmy podczas tej wyprawy.

Wielka Sowa - 1015 m n.p.m. (Góry Sowie)

Wielka Sowa - 1015 m n.p.m. (Góry Sowie)

To dla nas spory kontrast w odniesieniu do wyludnionych Sudetów Zachodnich, gdzie jedynie na Śnieżce panował wzmożonych ruch turystyczny. Tym samym szlakiem bez zbędnej zwłoki ruszyliśmy w dół, by przedostać się w stronę ostatniego punktu programu, który stanowił masyw Ślęży.

ŚLĘŻA - 718 m n.p.m. (Masyw Ślęży)

Planowo droga do punktu startowego na Ślężę miała zająć nam około godziny, ale musieliśmy doliczyć to tego tankowanie i przerwę na posiłek regeneracyjny, byliśmy już nieźle zmęczeni. Suma summarum dotarliśmy na Przełęcz Tąpadłą po półtoragodzinnej podróży i podekscytowani wizją zdobycia ostatniego, ósmego szczytu ruszyliśmy w górę. Masyw,  podobno mistycznej Ślęży jest naprawdę rozległy i spacer na wydawałoby się niską, bo nieco ponad 700-metrową górę można odczuć w nogach. Czas marszu z przełęczy to około godzina deptania do samego szczytu. Oczywiście mamy tu na myśli wędrówkę szlakiem w kolorze żółtym. Ciężko tu mówić o jakichkolwiek trudnościach, gdyż na całej długości szlak przypomina raczej parkową aleję, niż górską, leśną ścieżkę. Tak oto późnym popołudniem stanęliśmy na szczycie Ślęży i cieszyliśmy się stuprocentową realizacją planu.

Ślęża - 718 m n.p.m. (Masyw Ślęży i Przedgórze Sudeckie)

Ślęża - 718 m n.p.m. (Masyw Ślęży i Przedgórze Sudeckie)

Po szczycie warto trochę pospacerować, zobaczyć zabytkowy kościółek na górze, odwiedzić Dom Turysty, czy odnaleźć w skałkach zrujnowany nieco punkt widokowy. Opłacało się zatem spędzić kilka dni z mapami, by w miarę możliwości udogodnić sobie wędrówkę na szczyty i usprawnić warianty przemieszczania się między nimi.

Reasumując, w naszej opinii każdy dobrze zorganizowany turysta, dysponujący dobrą wytrzymałością fizyczną i dwoma wolnymi dniami powinien poradzić sobie z taką wyprawą. Nie możemy powiedzieć, że całość działań była banalna, bo borykaliśmy się i ze zmęczeniem i z małymi chochlikami natury logistycznej. Nie trzeba jechać w Alpy, czy Tatry, by nabrać respektu przed górami. Choć szczerze mówiąc bardziej zmęczeni byliśmy po pierwszym dniu wędrówki, niż po dwóch dniach około 60 kilometrowego marszu. Zapewne wynikało to z małej ilości snu przed samym wyjazdem. Dopisało nam też sporo jakże potrzebnego w wędrówce szczęścia. Grunt, że się udało i przekroczyliśmy półmetek w wędrówce po Koronę Gór Polski. Teraz czas na niezależny od nas interwał w wyprawach. Do wędrówki wracamy z końcem lata.

onthesummit.jimdo.com

www.czarodziejskagora.org.pl