Żółta wapienna ściana wyrasta ze skalnej zatoki. Skwar. Ciągle go nie ma. Już tyle tu czekam. Zaraz łódka odpłynie i tyle z tego będzie. Co to w ogóle za pomysł, żeby solować dzień przed taką drogą? Pewnie będzie zmęczony. Nieważne, jak będzie zmęczony, to ja poprowadzę wszystkie wyciągi. Tylko żeby już przyszedł.

Nie, pierdolę to. Nie będę tu stał jak debil. Popłynę tą łódką, a on dopłynie następną.

Drewniana łajba podskakuje na falach. Słona woda opryskuje mi twarz. Brodaty wilk morski pali cygaro. Jak ja nie lubię morza.

Plaża. Drewniana chatka z bambusowym dachem. Bar. Drinki w szerokich lampkach z miniaturowymi parasolkami. Trochę ludzi. Jest i ona – w niebieskiej obcisłej sukience. Wystają smukłe opalone nogi i nagie ramiona. Zagaduję. Wróciła z erasmusa. Z jakichś ciepłych krajów. A jesteśmy w Polsce – szaro, buro i chujowo. Ale nie do końca. Bo przecież ja tutaj jestem. Tracę zainteresowanie.

Gdzież on kurwa jest? Wyjdę po niego na plażę. Jakaś leśna dróżka wgłąb wyspy. Idę. Daleko w górze też jakaś ścieżka. Tragarze niosą tam na plecach w lektykach otyłych ludzi. Czemu górą? Debile.

Za plecami słyszę sapnięcia i miękkie opadanie podwójnych łap. Acha. Biegnę w górę. Coś przyciąga mnie gwałtownie. Czuję silny ucisk na brzuchu, ciepło na plecach i łaskotanie futra na szyi. Z drugiej strony wbijają się zęby. Rozkosz przechodząca w ból. Game over.

Nowe życie. Stoję na leśnej ścieżce. W górze tragarze niosą na plecach w lektykach otyłych ludzi. Następnym razem biec w dół.

***

Nasz wyjazd dobiegł już końca. Jesteśmy w Polsce. Dlaczego wróciliśmy? Dlaczego nie zaatakowaliśmy po raz kolejny? Spędziliśmy w dolinie Aosty ponad trzy tygodnie, z czego na lodowcu w sumie 10 dni. Żeby się zregenerować po ostatnim wyjściu, fizycznie i psychicznie, potrzebowalibyśmy około tygodnia. Później musielibyśmy się zgrać z pogodą, zapłacić za kolejkę i zaatakować znowu. Pewnie wielu z Was zna taki stan, kiedy nie da się już dłużej wysiedzieć w jakimś miejscu. My osiągnęliśmy ten stan. Nie chciało nam się nawet czekać jednego dnia, aż wyschnie 8c, z którego spadłem przed samym zjazdowym. Wydaje mi się, że doświadczyliśmy tam tylu różnych emocji – nudy, zdenerwowania, nadzieji, radości, zawodu – że to miejsce zostało dla nas na jakiś czas wyjałowione.

Divine-Providence -m

Zółta linia - linia drogi właściwej; na czerwono to co urobiliśmy.

Chcieliśmy jeszcze w drodze powrotnej wbić się w południową ścianę Marmolady, ale nasze finanse były już w opłakanym stanie i nie mogliśmy sobie pozwolić nawet na kilkudniowe czekanie na pogodę. W dodatku zepsuła nam się instalacja gazowa w samochodzie i wiedzieliśmy, że podróż powrotna będzie nas kosztować trochę więcej, niż na początku zakładaliśmy.

Wyjazd bez sukcesu, ale za to z dużym bagażem doświadczeń. Podszkoliliśmy się we wspinaniu na własnej asekuracji. Spędziliśmy na lodowcu 10 dni robiąc rekordowe dla siebie ilości przewyższenia. Biwakowaliśmy na przełęczy i wbiliśmy się w Wielki Filar Narożny. Co prawda nie w tę drogę co trzeba, ale jednak. Przewodnicy z doliny Aosty mówili nam, że to nie było lato na Divine Providence. Dla nas nie, ale to nie lato nas powstrzymało, tylko głupi błąd. Błąd, który można w przyszłości wyeliminować. Z doświadczeniem jak się do tej drogi przygotować, załatwimy ją w przyszłym roku w 3 tygodnie od wyjazdu z Polski. Tak się z Baranem umówiliśmy.

P.S. Za trzy tygodnie dolina Yosemite!