Wszyscy uczestnicy wypraw na Nanga Parbat (8126 m n.p.m.) w bieżącym sezonie zimowym, rozpoczęli już działania górskie. Informacje docierające do nas spod dziewiątej co do wysokości góry świata, jednego z trzech nie zdobytych dotąd zimą ośmiotysięczników, niosą w sobie ładunek pozytywnej energii, niezależnie czy kończy się euforycznym stwierdzeniem "kolejny dzień w raju" czy martwiącym opisem co najmniej kłopotliwego zatrucia pokarmowego.

Pomimo temperatury rzędu -10°C czy -13°C nocą w namiotach, akcje górskie ruszyły. Najmniej informacji dochodzi od ekipy "Justice for All". Na początku tygodnia, 7 stycznia, Polacy donosili, że po niedzielnym odpoczynku w obozie bazowym (BC) w Lattabo zamierzali ponownie ruszyć w górę w celu założenia obozu 2 na wysokości 6100 m, oraz wyniesienia depozytu w kierunku grani Mazeno. Planowali również wyjście aklimatyzacyjne na wysokość do 7000 m. Tym bardziej, że dostępna im prognoza zapowiadała na koniec tygodnia pogorszenie pogody. Jedyną świeższą informacją jak na razie jest zapis pozycji GPS z 10 stycznia oznaczonej jako "Camp 1A", prawdopodobnie na wysokości około 5500 m.

 

nanga-parbat-otoczona-m-2

Wyprawa włosko-francuska pod batutą Daniele Nardiego dotarła pod Nangę we wtorek 9 stycznia. Założyli obóz na wysokości nieco ponad 4200 m n.p.m. pod północno-zachodnią flanką Diamir. Ze względu na umiejscowienie obozu - osłoniętego z jednej strony ośmiotysięcznym szczytem, z drugiej potężną, mierzącą przeszło 7000 m granią Mazeno - ciepłe promienie słoneczne docierają doń przez zaledwie dwie i pół godziny dziennie. W piątek Daniele oraz Elizabeth Revol wspięli się na wysokość 5100 m, ciesząc się z pięknej pogody. Natomiast w obozie naprawy wymagał generator uszkodzony w trakcie karawany, a żeby nie było nudno w sobotę wiatr o prędkości przeszło 150 km/h porwał jeden z namiotów w kierunku lodowca. Na domiar złego w namiocie paliła się kuchenka, więc musieli go nie tylko dogonić ale i ugasić pożar, przy czym to Daniele poparzył sobie rękę. Wydarzenie jednak nie popsuło humorów. Najważniejszy sprzęt elektroniczny ocalał. Namiot został tym razem porządnie przytwierdzony do podłoża.

Również potężną dawką pozytywnego myślenia dzielą się na blogu wyprawy członkowie grupy węgiersko-amerykańskiej. Zgodnie z planem, pod ścianę dotarli jeszcze w ubiegły weekend. Nie obeszło się oczywiście bez problemów w drodze jak i w samym BC. Po pierwsze, zaginiona w transporcie beczka ze sprzętem Zoliego Acsa dotarła w końcu do Islamabadu, tak więc w obozie powinna pojawić się za mniej więcej tydzień. Oznacza to, że jeszcze przez tydzień Zoltan będzie musiał się obyć bez dodatkowego ciepłego ubrania, a niestety już w trakcie karawany nabył drobnych odmrożeń. A propos karawany, okazuje się, że sporo sprzętu Iana Overtona, o wartości około 800 dolarów, zmieniło w jej trakcie właściciela, chociaż nie tracą jeszcze nadziei na odzyskanie sprzętu. Jeśli chodzi o BC, himalaiści skarżą się, że nie wszystkie namioty dostarczone przez agencję są zgodne z umową, ani odpowiednie na warunki zimowe, ani nawet kompletne.

 

nanga-parbat-otoczona-m-1

Właściwą akcję górską rozpoczęli w sobotę 6 stycznia. Próbują znaleźć bardziej bezpośrednią drogę do obozów C1 i C2, nie prowadzącą zgodnie z torem lodowca. W środę dotarli na wysokość prawie 5000 m. Mimo trudności w BC i w trakcie karawany humory im dopisują i starają się dostrzegać pozytywy. Stąd też, gdy zawalił się namiot przeznaczony na toaletę stwierdzili radośnie, że przynajmniej teraz mają toaletę pod gołym niebem z nie byle jakim widokiem, bo na Nangę. Ostatnią, ową środową, relację, po powrocie do BC zakończyli pozytywnym "Kolejny dzień w raju".

Niezbyt radośnie brzmią natomiast doniesienia od Joela Wischniewskiego, który na początku tygodnia pozostawał jeszcze w wiosce Tarishing. Jego zagubiony bagaż dotarł do wioski we wtorek 8 stycznia i wtedy też, wraz z tragarzami, ruszył w kierunku ściany Rupal. Następnego dnia przekroczyli lodowiec, na który to - jak z przejęciem opisuje - tragarze bezmyślnie wtargnęli bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, nie zachowując chociażby należytych odstępów. Tym nie mniej dotarli do upatrzonego już wcześniej miejsca na bazę wysuniętą (ABC) na wysokości 3825 m. Po złożeniu bagaży i przygotowaniu platformy pod namiot Joel został pozostawiony samemu sobie, by zmierzyć się z górą jak i dziką zwierzyną podchodzącą w nocy pod namiot.

nanga-parbat-otoczona-m-3

10 stycznia i on rozpoczął swoją akcję górską, wspinając się na 4100 m, gdzie zdeponował sprzęt w upatrzonym wcześniej miejscu biwakowym. Brnąc przez głęboki śnieg po stoku o nachyleniu 75° dotarł na miejsce o godzinie 17:30. Później niż planował. Nie mając ze sobą światła schodził, a w łatwiejszych miejscach zjeżdżał na tyłku, przy ostatnich promieniach słońca, docierając do obozu godzinę później. Najbardziej dramatyczne natomiast są jego opisy problemów żołądkowych, męczących go od wtorku: gorączka, wymioty, problemy z jedzeniem czy piciem. Podejrzewa zatrucie ostatniego dnia pobytu w Tarishing. Piątek 11 stycznia poświęcił na odpoczynek i dojście do siebie. Ostatnią relację kończy słowami: "Nie czuję się dobrze, popełniam błędy. Na którejś ostrej skale rozciąłem sobie brodę. Tak więc obóz pełen jest wymiocin i krwi. Witam na Naga Parbat".

Powodzenia wszystkim!

Źródło: expeditions.hu, danielenardi.org, steepboard.com, nangadream.blogspot.com, czapkins.blogspot.com

Cezary Morga