W ramach zachęcania dziecka do aktywnego spędzania czasu, wybraliśmy się z żoną i córką Oliwią na wycieczkę. Również dla mnie i żony jest to miła odskocznia od pracy i możliwość spędzenia wspólnego czasu. Mamy za sobą dopiero jedno udane wejście, na Równicę podczas majówki. Oliwka była z siebie bardzo dumna, gdy dotarła na wierzchołek tej góry, więc postanowiłem wykorzystać jej fascynację pierwszą górską wycieczką i wyznaczyć nam kolejny cel. Z racji tego że do Ustronia mamy w miarę blisko, wybrałem popularną Wielką Czantorię.

Wielka Czantoria (995 m n.p.m.) być może nie wydaje się zbyt ambitna, ale nic bardziej mylnego. Mając w perspektywie wędrówkę z przedszkolakiem, uważam że jest to bardzo dobry wybór. Droga nie jest zbyt długa (ok. 3 km). Ale podejście do polany Stokłosicy przy górnej stacji kolejki jest dosyć wymagające. Poza tym Oliwia nigdy tam jeszcze nie była i na szczycie czeka ją dodatkowa atrakcja w postaci wieży widokowej. Zatem nie pozostaje nam nic innego jak tylko w drogę!

Wyruszamy rano samochodem w stronę Ustronia. Po nieco ponad godzinie meldujemy się na miejscu. Auto zostawiamy przy dworcu PKP Ustroń Polana. Jeśli nie jesteście zmotoryzowani lub z innych powodów nie chcecie jechać własnym środkiem transportu, to za nieduże pieniądze możemy dojechać tanimi liniami kolejowymi we wspomniane miejsce.

Wielka Czantoria 995 m n.p.m.Wielka Czantoria 995 m n.p.m.

Z parkingu przy dworcu startujemy o godzinie 10:30. Kierujemy się podziemnym przejściem prosto w stronę dolnej stacji wyciągu kanapowego, skąd odbijamy delikatnie w prawą stronę i wchodzimy na szlak turystyczny czerwony. Prowadzi on prostą drogą na sam szczyt, jak się później okazuje wcale nie najłatwiejszą. Według informacji znalezionych w Internecie zdobycie góry powinno nam zająć ok. 1h 45 min. Zgodnie ze znakiem na trasie około 50 min. Nie wiem z czego wynika taka duża rozbieżność.

Zaczynamy na niewielkiej polanie, wzdłuż której przebiega krótki wyciąg, chyba orczykowy, bo w tej chwili stoją same słupy. Początek jest nie najgorszy, ścieżka wydeptana w trawie, niezbyt stromo, idzie się przyjemnie. Już po kilku minutach „doceniamy” piękną pogodę jaka nam się trafiła. Czyste niebo, słoneczko świeci, a ponieważ droga prowadzi wzdłuż stoku narciarskiego teren jest odsłonięty. Jednym słowem upał okropny! Po kilkunastu minutach docieramy do budki przy górnej części orczyka. Pierwszy postój, odpoczynek na prowizorycznej ławeczce z kamienia i w końcu trochę cienia.

Oliwka na początku wędrówkiOliwka na początku wędrówki

Ruszamy dalej. Od tego miejsca podejście robi się dużo mniej przyjemne. Zaczyna się robić naprawdę stromo. Podłoże przechodzi w żwirowisko, z mnóstwem luźnych kamieni. Nasze wejście od tej chwili jest dzielone na etapy. Od cienia do cienia i chwila odpoczynku. Droga dłuży nam się okropnie.

Po pokonaniu, myślę że 3/4 odległości pomiędzy początkiem, a polaną Stokłosicą, decydujemy się na wejście w las po drugiej stronie stoku. Szkoda, że tak późno. Szliśmy lewą stroną stoku z racji tego, że był tam co jakiś czas cień. Dopiero teraz dostrzegliśmy ścieżkę wśród drzew po drugiej stronie. Od tej pory idzie się trochę lepiej. Dalej jest stromo, dalej jest ciężko, ale w cieniu drzew idzie się dużo przyjemniej. Nawet Oliwia jakby nabrała więcej siły i chęci. Do tej pory nie miało znaczenia czy to 4 latka, czy ja lub żona, wszyscy mieliśmy dosyć. Pokonanie ostatniego odcinka do polanki przy górnej stacji wyciągu poszło już dużo sprawniej i przyjemniej. Delikatny chłód lasku dodał nam trochę energii i motywacji. Wspinaliśmy się wśród korzeni i kamieni zdecydowanie łatwiej.

Wiewiórka spotkana po drodzeWiewiórka spotkana po drodze

Po całej wieczności, spośród drzew wyłonił się maszt przekaźnikowy, a zaraz za nim zabudowania. Przed nami w końcu pojawia się Polana Stokłosica. Dostaliśmy nagłego kopa i momentalnie docieramy do ławeczek przy budkach z gastronomią. Dziś wszystko jest zamknięte, ale nie robi nam to żadnej różnicy, chcemy tylko odpocząć. Udało nam się znaleźć miejsce przy ławce pod parasolem, więc bardzo chętnie z niego korzystamy . Na szczęście mamy ze sobą całkiem spory zapas wody, który przy tej pogodzie kurczy się w bardzo szybkim tempie. Osiągnięcie tego miejsca zajęło nam półtorej godziny. Na polanę docieramy o godzinie 12 z minutami. Tutaj robimy sobie pół godzinki przerwy.

Polana Stokłosica - górna stacja wyciągu krzesełkowegoPolana Stokłosica - górna stacja wyciągu krzesełkowego

Wypoczęci, trochę zregenerowani zakładamy plecaki i dalej w drogę ku szczytowi. Trasa z polany na wierzchołek Wielkiej Czantorii to już czysta przyjemność. Szlak jest zdecydowanie mniej stromy, wiedzie szeroką drogą wśród drzew, z przyjemnym chłodem cienia, co jest istotne w tym dniu zważywszy na temperaturę. Turystów jest bardzo mało, idziemy spacerkiem. Po drodze rozkoszujemy się śpiewem ptaków. Nawet Oliwia maszeruje jakby bardziej ochoczo. Zanim zaczynamy ponownie odczuwać poważniejsze oznaki zmęczenia docieramy do kresu naszej wędrówki. Z lasku wychodzimy na sporą polanę szczytową, na której króluje wieża widokowa. Po lewej stronie od wyjścia mamy budkę z gastronomią i pamiątkami. Na wprost znajduje się znacznik szczytowy. Jest godzina 13:00. Udajemy się z Oliwią od razu w stronę wieży.

Szlak czerwony pomiędzy Stokłosicą a szczytemSzlak czerwony pomiędzy Stokłosicą a szczytem

Może warto tu zaznaczyć że nie jestem fanem otwartych przestrzeniu na wysokości. Obiecałem jednak dziecku, że wejdziemy na wieżę i słowa dotrzymam. Po cichu liczyłem, że sama zrezygnuje z tego pomysłu, ale niestety. Opłacamy wstęp i zaczynamy. Żona odpuściła całkiem, nie lubi wysokości zdecydowanie bardziej ode mnie. Po kilku schodach wychodzimy na pierwszy podest z kratownicy. Pierwsze dwie z pięciu kondygnacji poszły bardzo gładko. Oliwia idzie twardo w górę. Na trzeciej zaczynam mieć wątpliwości, ale Oliwia chce iść wyżej. Osiągamy czwarty poziom, zaczyna mocniej wiać. Rękę mam mocno zaciśniętą na barierce. Oliwia również zaczyna odczuwać lęk. I tutaj ogarnia mnie zwątpienie. Informuję córkę, że chyba nie uda nam się dojść na samą górę. Ona jednak odpowiada, że też się trochę boi, ale skoro inni ludzie tam weszli, to my też możemy. No cóż, złapałem barierkę jeszcze mocniej i do góry! Skoro weszliśmy na cztery kondygnacje, to jedna w tą czy w tamtą chyba już nie zrobi różnicy. Schodek za schodkiem, pomalutku docieramy na samą górę. Strach trochę minął, widok rekompensował nasze stresy wchodzenia. Ekspresowa sesja fotograficzna i szybciutko na dół. Jednak co za długo, to nie dla mnie. Mama Oliwki czeka na nas na dole przy stoliku. Odpoczywamy jeszcze chwilę, a kolejne pół godzinki zleciało. Trzeba zbierać się z powrotem.

Oliwia zdobyła Wielką CzantorięOliwia zdobyła Wielką Czantorię

Wracamy tą samą drogą, którą wchodziliśmy. Do Stokłosicy idzie szybko, łatwo i przyjemnie. Tym razem nie mamy potrzeby odpoczywania, więc z polany kierujemy się od razu w dół. Nauczeni doświadczeniem z podejścia od razu wchodzimy na szlak w lasku. Laskiem schodzi się zdecydowanie lepiej niż stokiem narciarskim, ale mimo wszystko łatwo nie jest. Zejście poniżej polany jest naprawdę strome i męczące. Co chwilę robimy krótkie postoje. Gdy kończy nam się leśna ścieżka, przechodzimy na żwirowisko. Tutaj poruszamy się jeszcze wolniej i ostrożniej. Decydujemy się iść trawą, dosyć wysoką, ale jest trochę bezpieczniej. Słońce nie dokucza nam już tak jak podczas wchodzenia, przynajmniej idziemy teraz w cieniu. Docieramy w końcu do drewnianej budki z prowizoryczną ławką z kamienia, na której odpoczywaliśmy na samym początku. Tutaj robimy krótki odpoczynek. Wiemy już, że stąd pozostało nam tylko kilka, może kilkanaście minut i będziemy przy aucie. Zmotywowani perspektywą krótkiej końcówki ruszamy. Droga z kamienistej przechodzi w udeptaną ścieżkę. Jeszcze tylko przez ulicę, przejściem podziemnym i jesteśmy przy samochodzie. Jest godzina 15:15. Zejście ze szczytu zajęło nam 1h i 45min.

Cała nasza wycieczka trwała prawie 5 godzin, bez 15 minut. Trochę więcej niż planowałem. Było zdecydowanie trudniej niż zakładałem. Wcześniej na Wielkiej Czantorii byłem tylko raz, dawno temu, ale wyjeżdżałem na górę wyciągiem krzesełkowym. Pomimo trudów jesteśmy szczęśliwi, że nam się udało. Wspaniała pogoda, na którą tak liczyliśmy też dała nam mocno w kość. Wyruszamy w stronę Wisły na zasłużony obiad i kawę. Oliwia w drodze powrotnej do domu zasnęła. W sumie to w ogóle się jej nie dziwię, przeszła dzisiaj kawał drogi. Będzie miała co opowiadać jutro w przedszkolu.

Piotr Lis