Po wielu gorących dyskusjach doszliśmy z Baranem do następujących wniosków dotyczących alpinizmu (których prawdziwość jest, naszym zdaniem, nie do podważenia):

1) śnieg jest zimny,
2) kobiet jest na lodowcu niewiele,
3) zarost jest niemodny.

W związku z powyższym postanowiliśmy nie zajmować się już dłużej alpinizmem, ale założyć wspólnie firmę remontową i osiąść na stałe w dolinie Aosty. Żywimy również głębokie przekonanie (graniczące z pewnością), że nasz duch będzie rósł lepiej nie od górskich trudów, ale wraz z pieniędzmi piętrzącymi się na naszych kontach. Wszystkich trzymających kciuki za nasze powodzenie na Divine Providence z ciężkim sercem przepraszamy, ale mamy również czelność poprosić, żeby przed ostatecznym potępieniem naszej decyzji, zmierzyć jeszcze raz siłę powyższych argumentów. Nie zamierzamy, natomiast, całkowicie rezygnować ze wspinania. Wspinaczka skałkowa, jako sport pięknie rzeźbiący ciało, cieszy się u miejscowej ludności dużą popularnością (chociaż nie tak dużą, jak kolarstwo). Ja, spadłem wczoraj dwa ruchy przed końcem 50 ruchowego krawądkowego maratonu wycenionego na 8c, a Baran dwa ruchy przed końcem równie długiej 8a+, więc będziemy mieli co robić i o czym pisać, szczególnie, że w sektorze Tetto di Sarre znajdują się drogi w trudnościach do 9a.


Tetto di Sarre – gdzie wszystkie drogi są wykute

Tetto di Sarre – gdzie wszystkie drogi są wykute

A teraz na serio.

Byliśmy już gotowi do wyjechania na lodowiec – plecaki spakowane, jajka ugotowane, budzik ustawiony na 5:45 – ale w środku nocy zaczął padać deszcz. Prognoza, i to zaledwie na następny dzień, nie informowała nawet o chmurach. Rzecz dziwna, bo serwis pogodowy z którego korzystamy (mountain-forecast.com) był do tej pory bezbłędny. Zupełnie zdezorientowani wyłączyliśmy budzik i, przy odgłosie walącego w namiot deszczu, długo nie mogliśmy zasnąć. W końcu przestał padać o godzinie 10, a my pojechaliśmy do Courmayeur, żeby sprawdzić prognozy. Tym razem skorzystaliśmy z kilku serwisów, które zgadzają się, że przez cały następny tydzień ma być piękna, słoneczna pogoda, a w dodatku ma być coraz cieplej. Rzecz dla nas o dużym znaczeniu, bo wspinanie skalne kończy się na naszej drodze na wysokości 4000 m n.p.m., a wysokość zamarzania oscylowała w okolicach 3300 m. Postanowiliśmy, zatem, dwa dni powspinać się w skałach, jeden dzień odpocząc i następnego dnia, to jest w piątek, wyjechać na lodowiec. Wejście w ścianę przypadnie na sobotę.

P.S. Post scriptum z ostatniego posta w mocy.