Paweł Jelonek: W ubiegłym roku w marcu sezon skałkowy miałem już dawno rozpoczęty, natomiast to co się dzieje w tym roku za oknami wystawia nas na niezłą próbę przetrwania. Długotrwała, śnieżna zima, w której ilość słonecznych dni wynosiła zaledwie 10 zagoniły mnie do zimnej ładowni KW albo do nudnych naukowych książek, które były moją przepustką na Jurę Południową.
Jednak nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Egzamin zdany, mieszkanie w Krk znalezione, kilka treningów na koronie i avatarze zrobionych więc nadszedł czas na wyjazd :) Po zeszłorocznym lutowym wyjeździe, który nota bene był mało udany, doszedłem do wniosku, że na początku roku się nie zgina i jestem bez formy po świąteczno-sylwestrowym reście. Więc padło na Święta Wielkanocne, które były najlepszą okazją na to aby gdzieś wyskoczyć. I tak oto kolejną Wielkanoc spędziłem w Szwajcarii.
Nocna podróż, gdy nie jest się kierowcą, działa jak teleport. Wsiadasz w Krakowie i po 14 h powinieneś wysiąść w Szwajcarii, jednak coś się popsuło i dopiero po spędzeniu 24 godzin w podróży okrutnie zmęczony, z bolącym tyłkiem wysiadłem na znajomym mi terenie – wiatka w Cresciano. A to dlatego, że została podjęta jedna zbyt pochopna decyzja o szukaniu lepszego (w danym momencie) warunu w „niedalekim Varazze „ we Włoszech. Skończyło się na jeszcze większej zlewie niż była w Ticino i nie znalezieniu baldów, ale mimo tego zjedliśmy pyszną włoską pizze, która miała nam polepszyć samopoczucie i dodać sił na następne 300 km podróży powrotnej…
Cały artykul dostępny na stronie www.climb.pl