Czwartek rano. Jedziemy do pracy. Jak zawsze to samo, samochody, korki...odpalam telefon. SMS.
- O, Andrzej dzwonił wieczorem. Oddzwonię później-myślę sobie-przecież nie o 6.30. Andrzej jest szybszy.
- Dzwonię w takiej nieprzyjemnej sprawie....” zaczęłam płakać, Andrzej też. Tomek już wiedział, że coś stało się Krzyśkowi...

Każda chwila od 6.30 wzmaga natłok wspomnień. Chwilami łapię się na kolejnej myśli, że „to przecież niemożliwe” „nieprawdopodobne”. Chciałabym, żeby to był najgłupszy dowcip „Zenka i Mietka”

...

 


Gdy tylko zostaje mi niezagospodarowana chwila czasu od razu myślę o Nim. Okropne uczucie bezruchu. Wszystko jest a poczucie pustki coraz większe i bardzo dokucza. Wszystkie moje wspomnienia kończą się zawsze w tym samym miejscu... Andrzej, Panek, Tomek i ja idziemy wzdłuż skał mirowskich, wieje jak zawsze. Jest ciepło, rozmawiamy, śmiejemy się - niesamowite poczucie lekkości, chyba po prostu szczęście.

I znowu pustka...

W 2007 r. nie widzieliśmy się. Zdzwoniliśmy się kilka razy, kilka maili... Gdy Tomek zadzwonił do Krzyska z wiadomością że będziemy mieć bliźniaki, Panek śmiał się „śmierdziało mi to ciążą bo tak cicho siedzieliście.” Rozmarzył się wtedy, że będzie patrzył na nasz nowy dwójkowy zespół, wspinający się na Kazalnicy, tyle, że on nie będzie mógł juz tam podejść... śmiał się gdy obiecaliśmy zapchać go tam na wózku i dwie fajne pielęgniarki dla Dziadka Panka - jak się sam nazwał dla naszych dzieci.

...


Styczeń 2008 - szpital na Karowej. Leżę i czekam na koniec.... Telefon, dzwoni Krzysiek i pyta z udawanym niezadowoleniem: „Długo będę jeszcze czekał?” Ledwo żyję ale śmieję się pierwszy raz od dawna. Cieszył się z naszych dzieciaków, gdy zobaczył pierwsze zdjęcie Józefiny powiedział, że ma takie dojrzałe spojrzenie... nie zdążył ich zobaczyć.

Spotkaliśmy się dopiero w maju 2008 r. raptem dwa wyjazdy...

... znów idziemy pod skałami w Mirowie, jest słonecznie i jakoś tak lekko, słyszę ciepły głos Krzyśka „lubię takie złamane rymy.”

Krzysiek zawsze przedstawiał nas: „to moi przyjaciele”. Nawet chyba nie śmieliśmy marzyć o tym, ale po pewnym czasie tak było. Poganiał nas w skałach do wspinu, „Tomcio dajesz... no Aldonka” - zawsze mówił do mnie zdrobniale, było to bardzo miłe. Zwłaszcza, gdy marudziłam, narzekałam, bo nie znoszę naszych śliskich skał. Mawiał „Ty to się chyba nie lubisz wspinać...” Przytakiwałam i śmialiśmy się oboje. Ucieszył się gdy po wyjeździe do Włoch powiedziałam że wspinało mi się świetnie.


Zastanawiam się kim był dla mnie Krzysiek... trochę ojciec trochę brat....

Krzysiek był dla nas wzorem. Na początku gdy słabo się wspinaliśmy dużo nam pomagał,  uczył techniki, rzucał wędkę, motywował. Namawiał zawsze zrób to jeszcze raz, zrób to ale trochę inaczej. Dzięki Krzyśkowi zaczęliśmy przygotowywać się do każdego sezonu treningiem. Uczył nas dystansu do spraw nieistotnych. Jeśli padało to trzeba to było zaakceptować. Zabierał nas w nowe miejsca, między innymi w Hejszę - sami byśmy tam nie pojechali.

To zawsze będzie dla nas niezrozumiałe, że Go nie ma.  Nie jest ważne ile miał lat... był młody... nie zastanawialiśmy się nigdy nad tym, że może go nie być, bo o tym przecież się nie myśli.

Tekst i zdjęcia: Aldona i Tomek