loading...
Turystyka Górska
Sporty Górskie
loading...
Strefa Outdoor
Kultura
loading...
Kultura

Turystyka

Sport

Sprzęt

Konkursy

jk mTej postaci chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Jurek Kukuczka z pewnością jest i prawdopodobnie jeszcze długo będzie najbardziej utytułowanym polskim himalaistą. Zapraszamy do lektury krótkiego wspomnienia o Jurku Kukuczce, którego autorem jest Eugeniusz Krajcer.


JUREK


Wracamy z Markiem Pronobisem ze skałek.
Piękny letni dzień, upajam się wspomnieniem zapachu dolomitowej skały przemieszanego z zapachem ziół.
Jestem szczęśliwy znów mogę się wspinać, po raz pierwszy po kontuzji kręgosłupa.
To już 40 sezon.
Spotkaliśmy Wojtka Kukuczkę, ładnie się wspinał.
Przypominał Jurka.

Jurek Kukuczka. Kojarzy mi się z nim wszystko, co związane z górami, wspinaczką, naszą przyjaźnią.
Tyle wspomnień.
Poznałem Jurka w 1970 roku. On już wspinacz, o ustalonej renomie w środowisku, ja, młody prawnik, który dopiero zalicza kurs skałkowy.
Właśnie tu, na Jurze Krakowsko – Częstochowskiej. Piękne skałki, ostańce o wysokości 20 – 30 metrów.
Od tamtego czasu towarzyszy mi we wspomnieniach ten piękny zapach jurajskich skałek.
Nie da się go zapomnieć.
W każdą niedzielę pobudka o godzinie 5:00 rano, potem tramwajem do dworca kolejowego w Katowicach, następnie pociągiem do Zawiercia a stamtąd autobusem na skałki.
Do Rzędkowic, Podlesić, Mirowa i innych urokliwych miejsc.
Już w pociągu było wesoło.

Pociąg opanowany przez łojantów.

Sami swoi: Jurek z Celiną, Marek Pronobis, Duśka Gelner obecnie Wach, Zbyszek Wach, Bożena i Andrzej Hartmanowie, Michał Gabryel, Tomek Świątkowski, Wojtek Dzik, Wiesiek Krochmal, Irka Kęsa, Krzysiek Wielicki, Aćka i Marek Łukaszewscy, Józek Kubik, Kazik Malczyk, bracia Chwołowie, Michał Balcer, Janusz Majer, Rysiek Warecki, Rysiek Pawłowski, Wojtek Kurtyka, Walek Nendza, Paweł Palus, Janusz Mazurkiewicz, Zbyszek Terlikowski  i wielu innych.

W luźnej ale nie pozbawionej ekscytacji atmosferze, nawiązywały się przyjaźnie, które trwają dotąd.
W czasie tych dojazdów na skałki narodziła się moja przyjaźń z Jurkiem.
Już wtedy był wielki.
Wchodził na pionowe ściany, pokonywał przewieszki, jak gdyby nie było przyciągania ziemskiego.
Nikt tak nie potrafił się wspinać.
Wszyscy podziwiali Jurka, wielu mu zazdrościło, rodziła się legenda.
Pamiętam, że moje pierwsze wejście na ściankę Młynarza w Podlesicach, która wpierw wydawała się nie do zdobycia, udało się dzięki zachęcie i wskazówkom Jurka jak ją pokonać.
Potem wielokrotnie gdy było trudno powtarzałem sobie w myśli te wskazówki, i udawało się.
 
Przypomniały mi się tamte czasy.
Rok 1972. Zostałem zakwalifikowany do szkoły Alpinizmu UCPA w Chamonix.
Miło wspominam.
Wspinaliśmy się z instruktorami na ścianach różnej trudności w okolicy Mont Blanc.
Ukoronowaniem było wejście drogą klasyczną na Mont Blanc.
Tam w Chamonix ku wielkiej radości spotkałem Jurka.
Był na obozowisku, razem z innymi najlepszymi wówczas polskimi alpinistami przygotowywali się na wejście na najtrudniejsze ściany.

Same sławy, między innymi Janusz Kurczab, Marek Łukaszewski, Andrzej Tarnawski, z którym tam się zaprzyjaźniłem.
Ja zwykły kursant, oni – sławy alpinizmu.
Jurek przedstawił mnie, jako swego przyjaciela.
Przychodziłem do obozowiska, opowiadali o pięknych wejściach, czułem się jak równy z równymi.
Zachowałem zdjęcie do dziś całej grupy z egzemplarzem Paryskiej Kultury zakazanego w Polsce periodyku propagującego ideę wolnej Polski.
Ale ja też mogłem im czymś zaimponować. Francuzi wyposażyli nas, kursantów w sprzęt wspinaczkowy o którym trudno w Polsce było marzyć.
Buty, kaski, uprzęże, aluminiowe karabinki, czekany, raki najwyższej próby.
U nas często sprzęt wykonywany był domowym sposobem, koledzy sami wykuwali raki i haki wspinaczkowe, używane były ciężkie stalowe karabinki.
Moja pierwsza sizalowa lina zerwała się pod statycznym obciążeniem w czasie zjazdu, dobrze, że była dodatkowa asekuracja.
W Chamonix żyliśmy jak pączki w maśle.
Zakwaterowani byliśmy w hotelu turystycznym w centrum miasta, karmiono nas obfitymi posiłkami francuskiej kuchni.
Szczególnie tych posiłków chłopcy nam zazdrościli.
Przemycałem  Jurka a potem też innych na salę jadalną. Francuzi nie protestowali gdy wyjaśniłem kim są moi koledzy i jakie drogi robią w Alpach.
Potem Jurek coraz częściej wyjeżdżał na wielkie wyprawy.
Nie można było już go spotkać w skałkach.
Do dziś posiadam kartki, w których informował o wejściach na poszczególne szczyty.
Wielkim wyróżnieniem i przyjemnością było dla mnie i mojej żony Danajki zaproszenie przez Jurka na Bal Mistrzów Sportu w Warszawie.
Pojechaliśmy w czwórkę do Hotelu Europejskiego gdzie rzecz się działa.
Jurek był u szczytu sławy. Zdobył wszystkie Ośmiotysięczniki.
W corocznym Plebiscycie Przeglądu Sportowego został obok zdobywcy złotego medalu olimpijskiego
uznany za najlepszego sportowca w Polsce.
Nie zapomnę tego balu. Bawiliśmy się w towarzystwie największych gwiazd polskiego sportu.
Tam poznałem wielkiego odkrywcę i pisarza zamieszkałego we Włoszech Jacka Pałkiewicza – twórcę Szkoły Przetrwania, odkrywcę źródeł Amazonki, który swoją sławę rozpoczął od samotnego przepłynięcia Atlantyku pięciometrową szalupą.
Jurek na balu był szczególnie fetowany. Pamiętam, jak noszony był na plecach przez wielkiego także wzrostem sportowca złotego medalistę olimpijskiego Władysława Komara.
Był tak oblegany przez wszystkich, że z trudem udawało mu się zatańczyć.
Wracaliśmy rozbawieni, śmiejąc się i komentując „sytuacje balowe”.
Przez cały czas przedtem i potem Jurek kojarzy mi się z Istebną.
To malownicza wioska położona w górach Beskidu Śląskiego. Bardzo często z żoną i córką Sandrą byliśmy goszczeni przez Jurka i Celinę w drewnianym domku na Wilczym, gdzie teraz znajduje się także Izba Pamięci Jerzego Kukuczki. Tam z zapartym tchem słuchaliśmy relacji z każdej wyprawy.
Były kończone góralskimi śpiewami przy ognisku.
Moja córka Sandra nauczyła się od Jurka góralskiej piosenki zatytułowanej „gorzałeczko ciotko moja”.
Wielka była konsternacja w przedszkolu gdy moje dziecko w ramach popisu zamiast piosenki o misiach czy serduszkach zaśpiewało piosenkę o piciu gorzałeczki zdradzając zresztą źródło jej pochodzenia.
W Istebnej także przy ognisku razem z moimi przyjaciółmi prawnikami – Ewą i Andrzejem ułożyliśmy piosenkę o Jurku, którą do dziś śpiewamy przy każdej biesiadnej okazji.
Piękne były zabawy sylwestrowe w Istebnej.
Jurek osobiście odpalał race i rakiety w Nowy Rok, szalała cała wioska.
Jurek, który wiele miesięcy spędzał w ekstremalnych warunkach bardzo smakował chwile, gdy był z Celiną, synami Maćkiem i Wojtkiem, całą rodziną a także z przyjaciółmi.
Ciągnęliśmy do Kukuczków z różnych stron. Jurek pamiętał, żeby przywieźć a to  całą walizkę najdziwniejszych indyjskich ogni sztucznych, a to nieznane nam smakołyki z Indii, Nepalu.
Ostatni wspólny Sylwester w Istebnej przyszedł na czas, gdzie śnieg sięgał prawie po pas a przysiółek Wilcze bronił się przed przyjazdem rozbawionych gości sylwestrowych, unieruchamiając samochody na leśnej drodze.
Po wydostaniu się z aut okazało się, że wszyscy jesteśmy gośćmi Celiny i Jurka.
Porzucając samochody w zaspie, dobywając jedynie małą jeszcze wówczas Sandrę oraz szampany wesoło, gromadnie brnąc w śniegu zdobywaliśmy wzgórze i dotarliśmy do rozświetlonego domu, przed którym Jurek wbijał pochodnie.
Pamiętam, że w jednym z aut które utknęło w śniegu był Wiesiek Lipiński z żoną, którzy przyjechali z Wiednia i zrobili miłą niespodziankę gospodarzowi.
Wspomnieniom wspólnych wyjazdów wspinaczkowych nie było końca.
W takie scenerii i pod wpływem okoliczności Jurek nieprzeciętnie silny czasem nawet wydałoby się osobny – pozostający ze swoimi problemami mężczyzna chwilami miękł.
Wtedy w tych nielicznych momentach w obecności Celiny i jej sióstr odsłaniał nam kawałek tego, czego silnie strzegł na co dzień.
Dzielił się swoimi emocjami, myślami, tym co czuł i czego się czasami bał, gdy był sam na sam z górą.
Nie zdarzało się to często ale tak się składało, że zawsze w Istebnej a my słuchając go czuliśmy się wyjątkowo.
To było jak zaglądnięcie przez wąską szczelinę do tajemniczej, zakazanej i niedostępnej przestrzeni.
Jurek był łakomczuchem.
Pamiętam, jak zajadał się przyrządzanymi u mnie w domu potrawami.
Z ostatniego spotkania utkwiło mi w pamięci jak chwalił szczególnie w specjalny sposób przyprawiony i upieczony przez Danajkę chudy boczek. Ten przysmak dobrze pasował do męskiej siły i witalności Jurka, którą wprost emanował.
Wydawało się, że Jurek jest niezniszczalny, nieśmiertelny.
Pamiętam moją rozmowę z Jurkiem przed wyjazdem na jego ostatnią tragiczną wyprawę na Lhotse.
Powiedziałem wtedy, Jurek, Tobie nic nie może się stać.
Nawet nie wiem czemu takie zdanie zostało wypowiedziane.

Wiadomość o tragicznej śmierci Jurka otrzymaliśmy od Lidki, siostry Celiny.
Nasze wzruszenie pogłębiała jeszcze relacja Celiny jak mały Wojtuś tego feralnego dnia widząc twarz ojca we wszystkich programach TV natychmiast ubierał na główkę kask, zarzucał na siebie linki i karabinki, radośnie podskakując, że tata jutro będzie w domu.
Tymczasem tata pozostawał już w swoim lodowym grobowcu, w którym spoczywa do dziś.
Nie potrafiłem uwierzyć, że to się stało.
Jurek był wielki, jest wielki.
W moim mieszkaniu, w kancelarii adwokackiej wiszą jego zdjęcia z dedykacją, kalendarze.
Nigdy nie zapomnę mojego przyjaciela.
Myślę o Jurku, o tym jak było wtedy 40 lat temu, gdy ta samą drogą co wówczas jadę na skałki.
Już nie tramwajem, pociągiem i autobusem i nie o 6:00 rano, lecz wygodnie klimatyzowanym samochodem.
O Jurku zapomnieć się nie da.
Co roku wspominamy go po mszach, w drewnianym Kościółku na przełęczy Kubalonka koło Istebnej w rocznicę śmierci.
Później z przyjaciółmi przy miodonce i wspaniałym jedzeniu Celiny śpiewamy, czując, że Jurek by tak chciał aby w tej dużej istebniańskiej izbie wokół kominka mówić o nim tak, jakby nigdy z Istebnej nie wyjechał na zawsze.

                            Eugeniusz Krajcer

loading...
Dla Niej
loading...
Dla Niego
loading...
Dla Dzieci

Artykuły Strefy Outdoor

loading...
Nowości
Produkty i testy
Porady
Producenci