Minione lata obfitowały w górskie wydarzenia. Niestety, nie obyło się bez tych mrożących krew w żyłach z powodu … ludzkiej głupoty. Sytuacja była na tyle poważna, że ratownikom puszczały nerwy. Co tym razem wymyślą – nazwijmy to – nierozgarnięci amatorzy górskich eskapad?

„Ludzie zlitujcie się! Ratownicy nie są supermanami, którzy w momencie zawiadomienia teleportują się obok was. Dajcie nam szansę was uratować" – z takim, wręcz dramatycznym apelem wystąpił na jednym z portali społecznościowych jeden z ratowników Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Do opublikowania tych dość wymownych słów zmusiły go „wyczyny” turystów, którzy w zeszłym roku sporo krwi napsuli ratownikom w polskich górach, przede wszystkim najwyższych w Polsce - Tatrach.

Na swoim koncie niepoważni turyści mają niemało.

Do najbardziej bulwersujących należy historia ojca 5 – letniego chłopca.  Mężczyzna zabrał dziecko na ekstremalną wyprawę w Tatry. TOPR otrzymał zgłoszenie, że nie może z synem zejść ze szlaku. Znajdowali się na Orlej Perci. Na ratunek wystartował śmigłowiec z ratownikami na pokładzie. Przez kilkadziesiąt minut nie mogli oni dostrzec dwójki turystów, w tak trudnym znajdowali się terenie. Na szczęście w ostatniej chwili zlokalizowano poszukiwanych - zostali wciągnięci na pokład helikoptera i odtransportowani do Zakopanego. Na szczęście nikomu nic się nie stało, jednak możliwość noclegu w niebezpiecznym rejonie Tatr była dość realna, co dla 5 – letniego dziecka mogło skończyć się niezbyt dobrze. Sprawa stała się tak głośna, że nieprzemyślaną wycieczką zainteresowała się zakopiańska prokuratura.

fot: portaltatrzanski.com

fot: portaltatrzanski.com

Niemało komentarzy wywołała postawa jednego z duchownych z Podkarpacia, który w trudnych warunkach postanowił na Giewont zabrać grupę dzieci. Nadmieńmy – wbrew przepisom obowiązującym na terenie Tatrzańskiego Parku Narodowego – bez opieki przewodnika. Według świadka tej śmiałej wyprawy, ratownika TOPR, mogło dojść do tragedii. W czasie schodzenia z Giewontu zauważył on dwóch chłopców w wieku ok. 9-10 lat. Za nimi, w odstępie stu metrów, szła kolejna dwójka dzieci. Warunki były paskudne - gęsta mgła, silny wiatr i wilgotność powodująca szybkie wychładzanie organizmu. Najważniejsze jednak jest to, że szlak ten nie należy do najłatwiejszych. Cała grupa, która liczyła około pięćdziesięciu osób, była rozciągnięta na odcinku około kilometra. Uniemożliwiało to jakąkolwiek kontrolę nad dziećmi. Dlatego część z nich zabawiała się … rzucaniem kamieniami. Gdyby któreś z dzieci spadło z trawersu Małego Giewontu, istniała duża szansa, że nikt by tego nawet nie zauważył! Sprawą zajęła się Straż Tatrzańskiego Parku Narodowego.

Czasem turyści są nie tyle niefrasobliwi, co po prostu głupi. W Internecie pojawiły się zdjęcia amatorów najwyższych wysokości – osób wspinających się na krzyż na Giewoncie. Jak zaznaczyli strażnicy Tatrzańskiego Parku Narodowego, bezmyślnych turystów w Tatrach nie brakuje.

- Mogło dojść do nieszczęśliwego wypadku z udziałem tych osób, które wspinają się na krzyż - skomentował Edward Wlazło, komendant Straży Tatrzańskiego Panu Narodowego. - Z punktu widzenia przyrody nie ma szkody, ale tak nieodpowiedzialne zachowanie mogło spowodować upadek, odpadniecie od przęseł krzyża a co za tym idzie np. potracenie innych turystów podczas spadania w dół. Ci młodzi ludzie stworzyli realne zagrożenie dla swojego życia, a może i dla innych.

Na terenie TPN mamy wspaniałych turystów, ale i mamy bardzo wiele nieodpowiedzialnych osób, które nie powinny odwiedzać parku…

Choćby ze względu na brak poszanowania dla przyrody – wszak dla niej zazwyczaj  chodzi się, albo chodzić się powinno w Tatry. Kilka osób postanowiło więc urządzić sobie kąpiel w Morskim Oku. Tymczasem tego typu rekreacja na terenie parku narodowego jest surowo wzbroniona i szkodzi przyrodzie.

Co powoduje tymi pseudoturystami? Wygląda na to, że jedni robią to kpiąc sobie z ochrony przyrody inni z kolei tłumaczą swoje zachowanie niewiedzą. Faktem jednak jest, że ilość informacji na temat korzystania z gór, jak również o zagrożeniach czyhających na szlakach, jest ogromna. Nagłaśniane są też każde karygodne zdarzenia. Dziwi więc fakt, że ktoś może zasłaniać się brakiem wiedzy. O wypadkach w górach mówi się co najmniej tak często, jak o wypadkach drogowych. Ratownicy mówią wręcz, że nawet jak ktoś złamie sobie nogę na trasie, od razu mają szereg telefonów od dziennikarzy z pytaniem, co się stało w górach. Tymczasem telefonów od turystów, którzy zgodnie z zaleceniami ludzi gór powinni przed zaplanowaniem wyprawy upewnić się, czy jest ona bezpieczna, jest jak na lekarstwo.

Tatrzańscy ratownicy nie owijają więc w bawełnę:

- Nie jesteśmy tu tylko po to, by biec na pomoc turystom, ale i po to, by ostrzegać i informować! – zaznacza Piotr Bednarz, ratownik TOPR. - Wystarczy zobaczyć w internecie na stronie TOPR czy w górach jest bezpiecznie. Można też zadzwonić do nas. Nie ma się co wstydzić.

Wszak do gór trzeba mieć szacunek. Jak do własnego - i innych ludzi - życia.

Łukasz Razowski