Początek wyprawy to zawsze nerwowy i skomplikowany proces. Jesteś zmuszony rozwiązać mnóstwo drobnych spraw, czasami sam nie wiedząc jak to zrobić. Nie możesz też liczyć na odpowiedzi na mnóstwo pytań od tych z kim jesteś.  W tym miejscu (link)  zdążyłem napisać przyjaciołom swoje przemyślenia przed wyjazdem. Teraz tylko słów parę w "formacie" dziennika.

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

07 kwietnia Dima Siniew, Artiom Braun i ja spotkaliśmy sie na lotnisku Domodedowo. Kilka naszych przyjaciół, w tym Aleksnadr Łotuchin przyjechali odprowadzić nas. Lecieliśmy przez Sharżu. Kilka godzin tkwiliśmy w strefie tranzytowej. Zająłem pozycję przy kontakcie, żeby móc pracować przy kompie. Chłopaki rozłożyli karimaty i sobie pospali.

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

08 kwietnia znaleźliśmy sie w miejscu, które dla każdego alpinisty jest Ziemią Obiecaną. Przywitali nas przedstawiciele firmy trekkingowej i ulokowali nas w hotelu. Zaraz po przebyciu wyruszyliśmy na miasto załatwiać sprawy. Zabraliśmy sprzęt z biura Igoria i Kati, obłowiliśmy sie mnóstwem potrzebnych rzeczy u “Cho-Oyu trekking”, na koniec jeszcze przypomniałem gdzie są buty Dimy. Przecież nie miał by w czym iść na gorę!

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

09  kwietnia okazało sie że sim karta „Turaja” jeszcze nie działa. Załadowałem pieniądze na kartę. Cały poranek w pośpiechu coś pakowaliśmy i dopinaliśmy sprawy. Przyjechał Adam Bielecki przepełniony optymizmem.

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

Ciekawe, ile znajomych ciągle spotykamy w mieście. Nives Meroi razem z Romano Benetem też się tu znaleźli ... W tym roku na południowej stronie Kanczendzongi – pełna sala. A na północy tylko nasz zespól. Tak nawet lepiej! Pełna wolność i niezależność. Wieczorem całe towarzystwo pod przewodnictwem Mingmy zaciągnięte zostało na kolację do miejscowej restauracji, gdzie czekał lokalny folklor, pieśnie i tance. Było wesoło.

 

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

10 kwietnia udało sie wyekspediować chłopaków na zakupy spożywcze, sam poleciałem do magazynu po sprzęt. Wracając do hotelu usłyszałem głos Aleksa - on z kolegami nadjeżdżał autem, Bułgar Bojan Petrov bardzo chciał z nami, dołączyć do zespołu, powiedział, że na południowej stronie nie przetrwa. Opowiedział o alpinizmie w Bułgarii, o tym, jakie to ciekawe. Ale firma odmówiła jemu, nie pozwolili na zmianę serwisu - nie puścili z południowego obozu na północny. Byliśmy na spotkaniu w ministerstwie Turyzmu, załatwiliśmy dokumenty. Mam poważne obawy, że nie uda mi się wyspać. Ostatnie dni padam z nóg ze zmęczenia.  

11 kwietnia nad ranem mam mdłości przez brak snu. Wszyscy powoli zbierali się na śniadanie. Bułgar Bojan jakimś cudem załatwił sprawę z firmą... skoro zespół nie miał nic przeciwko - ruszał z nami. W sumie - 6 osób w naszym zespole. Przyszedł nasz kucharz BL Rindży. O godzinie 7 udało się załadować na auto cały nasz dobytek. Ruszyliśmy. Kierowcę udało sie uprosić, żeby nie puszczał muzy z szczebioczącą estradą indyjską, więc udało się uchronić mózg przed niepotrzebnym atakiem. Okazało się że droga w trakcie budowy, nieukończona. Kurz kłębami osiadał w środku i na naszych płucach. Więc pod wieczór dostałem ataku kaszlu. Do wyznaczonego miejsca nie dojechaliśmy, kiedy zostało 2 godziny drogi. Zatrzymaliśmy się w ciemnym miasteczku i nie wiedzieć czumu drogim hotelu. Byłem w pokoju z baskami, którzy planowali trekking,  wiele ciekawego usłyszałem o Kraju Basków.

fot: urubko.blogspot.com

fot: urubko.blogspot.com

12  kwietnia kierowca postanowił wyjechać wcześniej, wyruszył o 5 rano. Najpierw przez upalną dżunglę. Potem ominął jezioro z krokodylami i skręcił w kierunku gór. Powietrze zrobiło sie przyjemne, świeże, w salonie woń kanister z solarką nie raziła już tak mocno. Towarzysze podróże nie zważając na zmęczenie nie tracą pozytywnego nastroju. Nawet awaria koła nie popsuła dobrego nastroju. Tym bardziej że pojawiła się cień nadziei, ze do nocy będziemy już w Tapledżung. Całą drogę nie spałem, specjalnie, żeby wytrzymać do nocy i wyłączyć się kompletnie. Przez wąskie uliczki wcisnęliśmy sie autobusem w jakieś MiescieCiemneNieznane... gdzie, jak się okazało, jest internet. Westchnąłem i zrozumiałem, że na pewno nie pośpię.

Tłumaczenie: Aliya Abilbayeva
źródło: urubko.blogspot.com