Pierwszy wypad w Tatry w tym roku chciałam przypieczętować słowem "buum!". I przede wszystkim uderzyć w rejony Tatr Wysokich na Słowacji, która szczególnie ujęła moje serce - w aspekcie tatrzańskim to mały ruch turystyczny, dzikie szlaki pełne spokoju i ciszy.

Jagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw KieżmarskiJagnięcy Szczyt i Zielony Staw Kieżmarski

Wybór tym razem padł na szczyt, który jak się później okazało, był jednym z bardziej popularnych szczytów na Słowacji dostępnych szlakiem i to nie tylko wśród Słowaków. Mowa o Jagnięcym Szczycie (2230m n.p.m.), który leży w sąsiedztwie ze sławami takimi jak Łomnica, Durny Szczyt, Kieżmarski Szczyt czy Tatry Bielskie. Już na sam widok tych nazw w głowie rysuje się ten wysokogórski krajobraz, a sam umysł próbuje szkicować ich położenie. Jeśli chodzi o samą nazwę szczytu, pochodzi ona od dużej ilości kozic w tamtym rejonie, a także z niedługiego i niewielkiego wypasu jagniąt.

Szlak rozpoczynamy na parkingu Biela Voda (6 euro za samochód osobowy, płatne od razu, można w euro i złotówkach, albo tak i tak) i naszym pierwszym celem będzie dotarcie do Zielonego Stawu Kieżmarskiego malowniczą i bardzo łatwą Doliną Kieżmarską. Ma ona charakter szerokiej drogi od samego początku do samego końca, jest szutrowa i dopiero na ostatnim odcinku pojawiają się większe kamienie i głazy. U progu doliny znajduje się niewielkie schronisko, a wokół niego rozciąga się iście bajkowy krajobraz. Przejście dla sprawnego turysty i wyjadacza górskiego powinno zająć dwie godziny z hakiem, kiedy szlakowskaz przewiduje trzy (nieco zawyżone). Poranek był bardzo rześki, ale momentami czuć było przyjemne, ciepłe masy powietrza uderzające w twarz. Budzące się tatrzańskie kolosy sprawiały wrażenie zaspanych i jeszcze sennych, ale dumnie wznosiły się ponad nasze czoła. Wokół las, szum potoku Biała Woda Kieżmarska, w oddali śpiewające ptaki i ta wszechobecna, kojąca cisza. Myślę, że to za nią najbardziej tęskniłam. Za kojącą ciszą.

Trasa przebiega niesamowicie przyjemnie. Powoli nabieramy wysokości, szlak jest bardziej spacerowy aniżeli górski i kiedy mijamy kolejny już zakręt ścieżka pnie się wyżej i pojawiają się pierwsze szczyty, jeszcze odległe. Kamienie momentami są śliskie i wielkie, więc sprawnie można po nich skakać, co jest małym urozmaiceniem. Kiedy minęło już ponad półtorej godziny z daleka widać wznoszące się szczyty otaczające Zielony Staw, który gdzieś tam właśnie pod nimi leży. I snuję w głowie wyobrażenia o tym jaka bajka właśnie jest tam grana...

Docieramy do chaty nad Zielonym Stawem Kieżmarskim po dwóch godzinach dwadzieścia. I widok jaki tam zastałam zostanie w mojej głowie do końca życia. Niewielka dolinka zwieńczona krystalicznie czystym stawem, drewniana chata na małym wzniesieniu, za nią Jastrzębia Wieża, która strzeże majestatycznie całego miejsca. Dumne ściany Kieżmarskiego Szczytu, na które, aby spojrzeć, nie wystarczy unieść głowy do góry, ale i odchylić nieco w tył. Przytłacza. Wali się w moją stronę. Chłód bijący ze ścian orzeźwia. To miejsce to raj dla oczu.

Słyszałam już kiedyś, że dolina ta to też mieszkanie wielu kotów, które udało mi się tam spotkać. Gwarantuję, takie małe, puszyste stworzonka i gigantyczne szczyty to połączenie kosmiczne! Kiedy już odetchnęliśmy i nasze zachwyty się ustatkowały usiedliśmy na ławeczce nad stawem i wtedy mogliśmy zrobić należyty postój przed konkretnym podejściem górskim.

Czas przejścia na Jagnięcy Szczyt od chaty to dwie i pół godziny. Jako, że nie sprawdzam nigdy szczegółowo lub wcale szlaków, nie oglądam zdjęć, zbieram tylko podstawowe informacje, nie powiem, bo podeście zaraz za schroniskiem, porównując z podejściem do Stawu, to dramatyczna drapanka po wielkich głazach, korzeniach i po wąskiej ścieżce, ten odcinek był zaskakujący. I dał w kość. W prawdzie nie zajmował zbyt wiele czasu, ale nadrabiał za to trudnością pod względem "daje w tyłek". Przy samym końcu tego mozolnego podejścia trzeba wdrapać się na płaskie i wysokie głazy, pochylone nieco, ale dość śliskie. Całe przejście trwało około dwudziestu pięciu minut. Idąc dalej teren opada i staje się bardziej przyjazny, można podziwiać z góry Zielony Staw Kieżmarski i nad nim wznoszące się ściany Kieżmarskiego, odsłaniająca się Łomnica, Jastrzębia Wieża, która jest na wysokości naszych oczu. Przechodzimy obok Czerwonego Stawu Kieżmarskiego i pniemy się coraz to wyżej, trawersujemy dość strome zbocze. Osiągnęliśmy Dolinę Jagnięcą, w której znajdują się trzy stawy: wspomniany już Czerwony Staw Kieżmarski (szlak przebiega obok), Modry Stawek i Jagnięcy Stawek. Do pokonania mamy odcinek szlaku bardzo kamienisty i sypki, więc należy uważać, bo noga łatwo może podjechać (zwłaszcza przy schodzeniu). Trawersujemy zbocze, które prowadzi już cały czas na wprost. I tym sposobem znaleźliśmy się na odcinku szlaku, kiedy to zaczyna się uaktywniać adrenalina, większa ilość endorfin buzuje i włącza się "tryb kozicy". Rozpoczynamy wspinaczkę. Najpierw pokonujemy niewielkie skałki, bez trudności, następnie po krótkim czasie pojawiają się pierwsze łańcuchy (ustawione bardziej grzbietem skały), eksponowane miejsce, a łańcuch bardzo długi, jak to na Słowacji. Po pięciu minutach

drapanki pojawia się wysoki, prawie pionowy kominek, praktycznie płaski. I mała rynienka, w której można postawić stopy, ewentualnie iść na tarcie. Puszczony jest wzdłuż łańcuch. Po minięciu kominka pojawia się ścieżka, a zaraz za nią uskok, prze który należy przejść. I jesteśmy pod skałą, czyli na Kołowym Przechodzie. Kierujemy się w prawo ścieżką w eksponowanym miejscu, która za moment zakręca. Na odcinku Kołowy Przechód-Jagnięcy Szczyt znajdziemy trudności takie jak: parę dość stromych podejść i zejść rynnami (jedna szczególnie długa), sypkie kamienie. Odcinek na szczyt nie jest ubezpieczony łańcuchami i klamrami. Ostanie podejście, pod sam szczyt, jest strome, przypominało mi trochę podejście na Kozie Czuby na Orlej Perci, ale bardziej osłonięte skałami. Po minięciu ostatniego wypiętrzenia osiągamy szczyt.

Wierzchołek jest dłuższy niż szerszy, a panorama jest niezwykle zróżnicowana. Z jednej strony masywne skały Tatr Wysokich, a z drugiej klimat zielonych Tatr Bielskich, z trzeciej zaś morze gór, a czwartej Kozi Szczyt i jego grań oraz odległe pasma Polski i Słowacji. Kontrast jest więc niezwykły! Na szczycie spędziliśmy prawie godzinę siedząc z mapą w rękach i odgadując nazwy szczytów.

Innej opcji zejścia niż tą samą drogą niestety nie ma, więc kierujemy się żółtym szlakiem w dół. Przy schodzeniu należy zwrócić uwagę na ujeżdżające spod butów kamienie, które później mogły stworzyć zagrożenie dla osób będących niżej oraz szczególnie skupić się w rejonie Kołowego Przechodu. Szlak jest tam jest średnio oznakowany, dlatego przy widocznej szparze w skałach po prawej stronie, kierujemy się w lewo. Ścieżka prowadząca dalej zaprowadziłaby nas na Kołową Przełęcz, gdzie szlaku już nie ma. Do Białej Wody, na sam parking, należy kierować się szlakiem, którym wcześniej się szło. Czasowo wiadomo, wychodzi nieco krócej, bo od Zielonego Stawu do Białej Wody to jedyne dwie godziny (dwie i pół według szlakowskazu).

Szlak na Jagnięcy Szczyt to szlak długi (zajmuje całościowo od dziesięciu do jedenastu godzin). Znajdziemy na nim wszystko to, czego można od szlaku w Tatrach wymagać: piękną dolinę ze stawem, otoczenie majestatycznych szczytów, żmudne podejścia po wielkich głazach, trawersy, wspinaczka w miejscach eksponowanych, lita skała, której dotykają dłonie i cudowne panoramy z wierzchołka. Jeśli ktoś szuka więc w Tatrach czegoś, co go zaskoczy i to zdecydowanie warto zobaczyć i przemierzyć szlak na Jagnięcy. Ujmie twoje serce tak, jak ujął moje. I to nie bynajmniej dlatego, że dawno mnie w Tatrach nie było.

Ada Kupczak