24 marzec dzień wilgotny, co prawda nie pada ale mgła zasłania to na co chciałoby się patrzeć. Z Michałem Królem idziemy na wycieczkę narciarską. Szczyt Grzesia jest naszym celem. Towarzyszymy gronie pracowników firmy Rossman. Przyjechali tutaj aby odpocząć i się dotlenić. Bazę mają w schronisku w Dolinie Chochołowskiej. Wchodzimy na nartach na szczyt Grzesia, widoczność słaba, chwilami porywisty wiatr. Po krótkim odsapnięciu zapinamy narty i powoli zaczynamy się zsuwać w kierunku schroniska.

Śnieg poza ubitym szlakiem nie nadaje się do jazdy, jest mokry i przepaścisty, nawet na nartach zapadamy się głęboko co grozi upadkiem. W tym samym czasie kiedy nasza grupa zsuwała się na nartach Zbyszek Dudrak (wspinacz-drugie polskie zimowe przejście drogi klasycznej na północnej ścianie Eigeru.) siedział na szczycie Koziego Wierchu w pełnym słońcu. Następnego dnia w schronisku w Morskim Oku spotkaliśmy się i twarz jego wyglądała tak jakby ludożercy zdjęli go z rusztu przed konsumpcją. Następnego dnia jesteśmy z Michałem Królem w Morskim Oku.

Wybieramy się na Mięguszowiecki Szczyt Wielki. Pogoda wspaniała, mróz zawitał niespodziewanie, wszystko zmrożone na kamień tzw. "betony". Raki w tej sytuacji nieodzowne. Michał i ja mamy po dwóch klientów, towarzyszy nam Janusz Szczepaniak-Krupowski, który pogłębia i szlifuje swoje umiejętności. Jesteśmy na zadniej galerii i tutaj dochodzi do zmiany planów. Nie znając warunków śnieżnych na małej i wielkiej galerii decydujemy się na drogę Abgarowicza na (prawa) Cubrynie. Jest to bezpieczniejszy wybór tak twierdzi Michał i ma rację. Hińczowa Przełęcz i żleb spadający z niej jest wielką niewiadomą. Bardzo twardy zlodowaciały śnieg zalegał do połowy ściany, a wyżej był na tyle miękki, że nasze raki i buty zagłębiały się na tyle na ile powinny, by stąpanie było przyjemnością.

Wspinaczka przebiegała bez zarzutu. Na szczycie Cubryny chwila odpoczynku, a potem zejście na Hińczową Przełęcz. Warunki w żlebie znakomite, schodzimy asekurując klientów około 180m. Jesteśmy na wielkiej galerii i trawersujemy w lewo do małej galerii. Na małej galerii śnieg zlodowaciały i poruszamy się z asekuracją, a potem jeszcze wyjście na zadnią galerię skąd schodzimy w dół, każdy o własnych siłach. Zdejmujemy raki - słońce zrobiło swoje, jest na tyle miękko że bezpiecznie schodzimy do schroniska. Tutaj dowiadujemy się o osunięciach zjazdach niekontrolowanych. Z okolic buli turysta który się potknął zsuwa się niekontrolowanie nabiera prędkości i z wielkim impetem wpada na bogu ducha winnego turystę, który stał i podziwiał widoki na wielkiej wancie. Zrzuca go z wanty, nie wiadomo jakim cudem sam się zatrzymuje. Poszkodowany na którego wpadł zaczyna niekontrolowane szaleńcze spadanie na Czarny Staw po drodze zaczepiając (uderzając o wystające głazy). Zatrzymuje się dopiero na stawie, stan tego 70 letniego turysty jest ciężki, zabiera go helikopter do szpitala. Sprawca tego procederu schodzi do schroniska o własnych siłach. Inne osunięcia kończą się szczęśliwie.

Morskie Oko

Niedziela 26 marzec warunki śnieżne bez zmian, pogoda znakomita. Stajemy pod ścianą buli. Zenon Piechnik i Artur Piechnik są moimi partnerami. Będziemy się wspinać na żebrze. Droga ta nie przedstawia większych trudności. Wyjmuję sprzęt z plecaka i ze zdziwieniem stwierdzam, że nie zabrałem raków, musiały zostać w schronisku. Zdarzyło mi się to drugi raz. Decyzja zapada wspinam się bez raków tak jak za pierwszym razem i to na drodze dużo trudniejszej. Jest to bardzo ciekawe wyzwanie. Może w przyszłości będzie to nowa dyscyplina wspinaczki w zimie. Jedynie w zalanym cienkim lodem w wyjściowym zacięciu krew zaczęła szybciej krążyć w moim organizmie.

Partnerzy podążali za mną bardzo szybko i sprawnie. Kończymy drogę i schodzimy na Czarny Staw. Na morenie spotykamy grupę młodych ludzi bez raków i czekanów i w dodatku w miękkich butach. Do góry weszli bez większego problemu! Natomiast droga na dół po zlodowaciałym śniegu stała się poważnym problemem. Wystarczy się poślizgnąć i kłopoty murowane. Udzielamy im paru wskazówek. Szczęśliwie docierają na Morskie Oko. Wracając do schroniska spotykamy ratownika dyżurnego Grzesia Kubickiego. Grzesiek był naocznym świadkiem osunięcia się kozicy z lewej części wielkiej galerii i po paru set metrowym spadaniu wylądowała pod lodospadem spadającym z małego kotła.

Godzinę później Grzesiek i dwaj pracownicy TPN dotarli do poszkodowanej. Okazało się że był to 8 letni cap. Kruki zdążyły już się do niego dobrać wydziobując pokaźną dziurę w brzuchu. Jak duże było zlodowacenie śniegu, że cap specjalista przetrwania w Tatrach zwalił się z wielkiej galerii.

Jest to swego rodzaju przestroga dla wszystkich miłośników turystyki, turystyki kwalifikowanej, wspinania. Życie mamy jedno! Starajmy się myśleć przewidywać i koncentrować na naszej działalności w Tatrach. Warunki potrafią zmienić się diametralnie w przeciągu nawet kilku godzin.

Jan Muskat